„Nie było wody nawet dla umycia ciała ofiary”. Nowy bunt w kolebce rewolucji arabskich?

Znowu protesty w zaniedbanej głębi kraju. I wysokie wyroki w sfingowanych procesach przeciwników politycznych. Czy to początek upadku nowej dyktatury w Tunezji?

Publikacja: 20.04.2025 19:27

Protest przeciwko prezydentowi Tunezji Kaisowi Saiedowi

Protest przeciwko prezydentowi Tunezji Kaisowi Saiedowi

Foto: REUTERS/Jihed Abidellaoui

Prawie 15 lat temu na tunezyjskiej prowincji, z dala od turystycznych kurortów nad Morzem Śródziemnym, zrodził się bunt, który dał początek rewolucjom w wielu krajach arabskich. Najpierw, w grudniu 2010 roku, niezauważany, po kilkunastu dniach rozlał się po całej Tunezji. Ponad miesiąc później upadł dyktator Zin al-Abidin Ben Ali, a wielkie protesty rozlały się po Egipcie, Libii, Jemenie, Bahrajnie, Syrii i innych krajach.

Wtedy zaczęło się w tunezyjskim mieście Sidi Bu Zajd, gdzie podpalił się obwoźny sprzedawca warzyw i owoców, upokorzony i pełen rozpaczy Mohamed Buazizi. Z losem Buaziziego utożsamiły się tysiące młodych ludzi, którzy, mimo wykształcenia, nie mogli znaleźć pracy pozwalającej na godne życie. Do protestów ruszyli i inni zmęczeni dyktaturą, nie bacząc na opór policji i służb.

Pod koniec stycznia 2011 roku Tunezja zaczęła nowy etap, już bez dyktatora. Przez kilka lat uchodziła za wzór arabskiej demokracji, pluralizmu, wolności słowa. To się jednak skończyło, korupcja, nepotyzm nie zniknęły, frustracja powróciła. Wykorzystał ją Kais Saied, który na fali niezadowolenia został w 2019 roku prezydentem. I szybko zaczął przejmować coraz więcej władzy, łącznie z sądowniczą, przerodził się w nowego dyktatora. 

Czytaj więcej

Dyktatura potrzebna Europie. Tunezja po wyborach prezydenckich

Przeciwników od dawna zamyka do więzień. Ale nigdy w takiej skali, jak to się stało w ostatnią sobotę. Wtedy wyroki wieloletniego pozbawienia wolności dla kilkudziesięciu opozycjonistów ogłosił sąd w stolicy, Tunisie. O tym będzie jeszcze mowa.

Protesty na prowincji z powodu zawalenia się ściany szkoły. Trzech uczniów nie żyje

W tym samym mniej więcej czasie trwały burzliwe protesty w odległym od stolicy i śródziemnomorskich kurortów miasteczku Mezuna, kilkadziesiąt kilometrów od Sidi Bu Zajd.

Zapłonem do buntu w Mezunie była katastrofa budowlana. Zawaliła się ściana miejscowej szkoły średniej, trzech uczniów straciło życie. Wśród nich 18-letni Mohamed Amin Masadi, któremu wróżono karierę piłkarską. On może stać się symbolem nowej rewolucji, jeżeli do niej dojdzie. Prawie nikt jej jednak nie chce, bo rewolucja się w Tunezji źle kojarzy. 

Na początku zeszłego tygodnia protestujący zablokowali drogi dojazdowe do Mezuny, palili opony. O wydarzeniach wiadomo niewiele, głównie z doniesień francuskiej agencji AFP. Zarzuty pod adresem władz były takie same, jak w Sidi Bu Zajd w grudniu 2010 roku – młodzi bez koneksji nie mają nic innego do roboty niż wysiadywanie w kawiarenkach cały dzień nad jedną filiżanką. Rządzących nic nie obchodzi prowincja, nie inwestują w edukację, służbę zdrowia. Brakuje nawet wody.

– Gdy jeden z uczniów zmarł, nie można było znaleźć wody, by obmyć jego ciało przed pogrzebaniem – opowiadał dziennikarzowi AFP jeden z protestujących.

Przeciwko buntownikom władze wysłały policję i gwardię narodową, ponad sto samochodów. Wiadomo o jednym ciężko rannym młodym uczestniku starć z policją. Według doniesień arabskich mediów emigracyjnych w walkach rannych ucierpiało też wielu innych. 

Czytaj więcej

Mój brat obalił dyktatora

W piątek wcześnie rano pojawił się w miasteczku prezydent Kais Saied, ale ulice były właściwie puste, o przegnanie protestujących zadbała już wcześniej policja.

Efekt jego wizyty: szpital w Mezunie dostał karetkę pogotowia, sprzęt i paru medyków, o czym od razu napisała państwowa agencja TAP. To reakcja na zarzut protestujących, że co najmniej jeden z uczniów, których przygniótł mur szkoły, mógłby przeżyć, gdyby nie trzeba było czekać na karetkę z innego miasta. 

Wysokie wyroki dla kilkudziesięciu przeciwników prezydenta Kaisa Saieda. Na liście oskarżonych był też francuski filozof Bernard-Henri Lévy

Ledwie Kais Saied wrócił z Mezuny do Tunisu, a stołeczny sąd ogłosił wyroki na jego przeciwników politycznych. O nich też napisała, zdawkowo, agencja TAP. Podała, że skazano polityków, prawników i biznesmenów „za spiskowanie przeciwko bezpieczeństwu państwa” na od 13 do 66 lat pozbawienia wolności. Inne media tunezyjskie wspominały, że padał też zarzut „przynależności do organizacji terrorystycznej” i służenia „obcym siłom” w celu obalenia władzy Saieda. 

Opozycja i obrońcy praw człowieka już dawno uznali proces za motywowany wyłącznie politycznie. Oskarżano 40 osób, ale nie jest jasne, czy wszystkie skazano. Ponad połowa uciekła za granicę przed ogłoszeniem wyroku. 

Czytaj więcej

Tunezja: Areszty zapełniają się przeciwnikami prezydenta

Na liście oskarżonych znalazł się nawet znany francuski filozof i pisarz, zaangażowany w obronę demokracji i wolności w wielu krajach, Bernard-Henri Lévy. Jak napisał francuski dziennik „Le Monde”, Lévy zajmował się, „choć w sposób marginalny”, sprawą Tunezji i przyczynił się do nagłośnienia procesu przeciwników Saieda. Lévy, przebywający we Francji (w Wielkanoc bronił Ukrainy w programie francuskiej telewizji informacyjnej), na razie nie zareagował na wydarzenia tunezyjskie.

Media zachodnie i katarska telewizja Al-Dżazira wymieniały nazwiska niektórych skazanych. Są wśród nich liderzy głównej organizacji przeciwników Saieda, Frontu Ocalenia Narodowego, Isam Szebbi i Dżawhar Ben Mbarek, oraz lider islamistycznej partii Nahda, Abd al-Hamid Dżelasi (charyzmatyczny przywódca Nahdy, 83-letni Raszid Ghanuszi, siedzi za kratami od 2023 roku, w tym roku wydłużono mu karę pozbawienia wolności do 22 lat). 

Wśród oskarżonych była też Boszra Belhadż Hamida, znana prawniczka, feministka i obrończyni praw człowieka. Jej udało się uzyskać schronienie we Francji.

Najwyższy wyrok, 66 lat pozbawienia wolności, dostał Kamel At-Tajef, przedsiębiorca wpływowy w czasach obalonego dyktatora Ben Alego. 

Prawie 15 lat temu na tunezyjskiej prowincji, z dala od turystycznych kurortów nad Morzem Śródziemnym, zrodził się bunt, który dał początek rewolucjom w wielu krajach arabskich. Najpierw, w grudniu 2010 roku, niezauważany, po kilkunastu dniach rozlał się po całej Tunezji. Ponad miesiąc później upadł dyktator Zin al-Abidin Ben Ali, a wielkie protesty rozlały się po Egipcie, Libii, Jemenie, Bahrajnie, Syrii i innych krajach.

Wtedy zaczęło się w tunezyjskim mieście Sidi Bu Zajd, gdzie podpalił się obwoźny sprzedawca warzyw i owoców, upokorzony i pełen rozpaczy Mohamed Buazizi. Z losem Buaziziego utożsamiły się tysiące młodych ludzi, którzy, mimo wykształcenia, nie mogli znaleźć pracy pozwalającej na godne życie. Do protestów ruszyli i inni zmęczeni dyktaturą, nie bacząc na opór policji i służb.

Pozostało jeszcze 86% artykułu
1 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Marco Rubio i rewolucja w Departamencie Stanu z Polską w tle. "Radykalna ideologia"
Polityka
Putin proponuje zamrożenie inwazji na Ukrainę. Stawia warunki, Europa ostrzega
Polityka
Bloomberg: Macron konsultuje wcześniejsze wybory. Pałac Elizejski zaprzecza
Polityka
Sekretarz bezpieczeństwa USA okradziona w Waszyngtonie. Straciła torebkę z dokumentami
Polityka
Nowe problemy Pete'a Hegsetha. Donald Trump broni swojego sekretarza obrony