To nielogiczne – stwierdza w swoim wniosku – by osoby osiągające dochody poniżej progu ubóstwa musiały się tymi dochodami dzielić z państwem. Dopiero po przekroczeniu tego poziomu ludzi stać na jednoczesne zaspokajanie podstawowych potrzeb życiowych oraz uiszczanie podatków. Ergo – ściąganie podatków z kwot niższych jest sprzeczne z konstytucyjną zasadą sprawiedliwości społecznej.
Od razu powiem, że z argumentacją pani rzecznik się nie zgadzam, co nie oznacza, że nie mam zastrzeżeń do funkcjonowania w Polsce instytucji kwoty wolnej od opodatkowania.
Po pierwsze, państwo może przeciwdziałać nierównościom dochodowym na kilka sposobów. Progresywne opodatkowanie (w tym zerowe podatki dla najuboższych) to tylko jedna z metod. Inna to system transferów socjalnych do ubogich. Jeszcze inna to wyrównywanie szans, np. przez finansowanie publicznej edukacji.
W Polsce mamy – stosowane lepiej lub gorzej – wszystkie te trzy narzędzia. Co oznacza, że państwo może wybierać, które z nich w jakim stopniu zastosować. Warto zresztą zwrócić uwagę, że niemal wszyscy nasi sąsiedzi z Europy Środkowo-Wschodniej w ogóle nie mają kwoty wolnej (czyli mają ją na poziomie zerowym). A to chyba dla nas referencja nieco lepsza niż namiętnie cytowane dziś wysokie kwoty wolne od podatku w Hiszpanii czy Niemczech!
Po drugie, ustalając kwotę wolną od podatku, trzeba brać pod uwagę stan finansów państwa. Wyobraźmy sobie, że w wyniku silnego kryzysu większość obywateli czasowo wpada w ubóstwo (tak się stało na Łotwie). Zgodnie z logiką wniosku RPO oznacza to, że państwo w ogóle nie ma prawa pobierać od nich podatków. Ciekawe, jak ma funkcjonować.