Racjonalne jakoby ma być stosowanie sankcji wobec innych gospodarek, których konkurencyjności nie potrafi się sprostać? No, chyba że sięga się z wielkim rozmachem do protekcjonistycznych ceł z powodów estetycznych, skoro zdaniem prezydenta Trumpa taryfa to „najpiękniejsze słowo w słowniku”.
Teoria szaleńca w praktyce
Trump 2.0 wierzy, że strasząc zagraniczne firmy wysokimi cłami wwozowymi, skłoni je hurtowo do przenoszenia produkcji do USA: „Przyjdź i wytwarzaj swój produkt w Ameryce, ale jeśli tego nie zrobisz, to twoja sprawa. Najprościej mówiąc, będziesz musiał zapłacić cło – różne kwoty – które skierują setki miliardów dolarów, a nawet biliony dolarów do naszego skarbca”. Myli się fundamentalnie. Grożenie cłami może niektórych skłonić do ustępstw, ponieważ dzięki temu unikają poważniejszych konsekwencji. Wtedy koszty ponoszone przez atakowaną stronę są mniejsze, niż stałoby się to w obliczu wojny celnej. Jakie będą wypadkowe tej amerykańskiej gry – tak politycznej, jak i ekonomicznej – tego ex ante nie wiemy, bo poruszamy się po ruchomych piaskach.
W języku politologii i dyplomacji można napotkać określenie „teoria szaleńca”, które pojawiło się po raz pierwszy pół milenium temu, kiedy to w 1517 roku Niccolò Machiavelli w „Księciu” napisał, że „bardzo mądrze jest symulować szaleństwo”. Otóż wcale nie mądrze, ale bywa, że skutecznie. Adresaci czyichś skrajnych pogróżek mogą je uważać za szalone, ale nie mogą ich zlekceważyć. Na tym przecież polega istota szaleństwa, że szaleniec może postąpić zgodnie ze swoimi szalonymi zapowiedziami. Ale może też zachować się wbrew im. W przypadku Trumpa wpierw jakieś jego radykalne stwierdzenia, a potem zaprzeczenia niektórzy określają jako mgłę informacyjną. Trzeba uważać, bo we mgle łatwo można się zgubić.
W praktyce niekiedy trzeba też ustąpić, aby nie testować realności zachowań, którymi się grozi, bo koszty ich ziszczenia byłyby katastrofalne. Tak jest w sytuacji, gdy straszy się ewentualnością użycia broni atomowej, co czynił w czasie wojny wietnamskiej prezydent Nixon, próbując w ten sposób zmusić Vietcong do uległości. Tak było nieco bliżej teraźniejszości, kiedy to Trump 1.0 licytował się z północnokoreańskim dyktatorem Kim Jong Unem, który z nich ma na swoim biurku większy czerwony guzik.
Nonsensy trumponomiki
Taryfy zgodnie z trumponomiką mają załatwić trzy sprawy za jednym zamachem. Po pierwsze, mają kosztem zagranicy zapewnić dostateczny poziom dochodów budżetowych w USA, nawet w przypadku rezygnacji z krajowych podatków dochodowych. Kompletnie nierealne! Gdyby zastosować powszechne cła w wysokości 25 proc., to dałoby to (przy nierealistycznym założeniu utrzymania wolumenu importu) maksimum 12 proc. dotychczasowych przychodów fiskusa.