Niedawno mój redakcyjny kolega przeżył ogórkowy szok cenowy w popularnym dyskoncie. Na półce leżały dłuższe ogórki zafoliowane i krótsze luzem. Ceny były dwie: 5,8 zł za sztukę i 10 zł za kilogram. Zakładając, że te zafoliowane to delikates ze stawką od sztuki, wybrał mniejsze. Dopiero przy kasie okazało się, że jest odwrotnie i ostro przepłacił. Takich sytuacji w ostatnim czasie jest więcej, bo także świeże pomidory i papryka biją rekordy cenowe.
Szok jest tym większy, że dzięki globalizacji i otwarciu granic przyzwyczailiśmy się już, że gdy u nas w kraju kończy się sezon, owoce i warzywa przyjeżdżają z południa Europy, potem z Maroka, a jeszcze później z dalszych regionów. Zdarzało mi się jeść zimą winogrona z Ameryki Południowej, o bananach nawet nie wspomnę. Do pobliskiego sklepu trafiały w grudniu czy styczniu arbuzy z Brazylii.
Czytaj więcej
Ceny warzyw, nie tylko w Polsce wystrzeliły. W ich rynek uderzyły zmiany klimatyczne, kryzys energetyczny i wysoki kurs euro. Na znaczącą poprawę trzeba będzie poczekać zapewne kilka miesięcy.
Teraz, gdy wysokie ceny paliw ograniczyły opłacalność tak długodystansowego handlu owocami, trzeba liczyć na bliższych dostawców. Niestety, mrozy w Maroku i Hiszpanii naruszyły tamtejsze uprawy, a w środkowo- i zachodnioeuropejskich szklarniach produkcja pomidorów czy papryki zima stanęła z powodu horrendalnych cen energii. Więc to, co trafia do sklepów, jest rekordowo drogie.
Znów, jak przed 40 laty będziemy w tym roku wypatrywać nowalijek z gruntu i z nadzieją czekać na wysyp owoców i warzyw latem. Czy to znaczy, że już na zawsze stały się one na przednówku drogim luksusem? Niekoniecznie, choć na taniochę nie ma co liczyć, skoro droga energia zostanie z nami w Europie na dłużej. Dopóki rozwój odnawialnych źródeł energii nie sprowadzi jej cen do parteru, uprawy ze szklarni nie będą na każdą kieszeń.