Młodzi ekonomiści nawołujący w ostatnich latach do porzucenia dotychczasowych paradygmatów ekonomii światowej nie mają ostatnio dobrej passy. Najwyraźniej zostali zaskoczeni nagłym, w ich mniemaniu, wzrostem inflacji, bo przecież jeszcze niedawno przewidywali przez najbliższe dekady politykę niskich stóp procentowych banków centralnych na całym praktycznie świecie. Nawoływali do zmiany podejścia do deficytu finansów publicznych, sugerując trwałe odejście od pułapów zadłużenia zdefiniowanego w traktacie z Maastricht, który uznali za przestarzały i nieadekwatnie skonstruowany do dzisiejszej struktury gospodarki europejskiej. Miała ona rzekomo w dobie powszechnego „quantitative easing" (co najmniej od światowego kryzysu finansowego w 2009 r.) przejść jakąś cudowną metamorfozę i znaleźć się w świecie, gdzie nie obowiązują prawa matematyki, rachunku ekonomicznego czy generalnie zdrowego rozsądku. Przedstawiciel tego młodego pokolenia polskich ekonomistów prof. Marcin Piątkowski na łamach „Rzeczpospolitej" (26.11.2021) podzielił się z czytelnikami swoimi przemyśleniami, bo zamarzyło mu się, by Polska znowu była wielka i stała się światowym pozytywnym wzorem dla świata, swoistym trendsetterem, jak stworzyć model inkluzywnego rozwoju, który mógłby zainspirować świat. To bardzo zacne, że mamy w kraju młodych, ambitnych ludzi z ambicjami globalnymi. Bardzo mi się to podoba, dlatego próbowałem się wczytać w myśli ambitnego profesora.
Czytaj więcej
Wyzwania na najbliższe 25 lat są dla Polski zagrożeniem, ale i szansą, by znowu stać się pozytywnym przykładem dla Europy i świata. Nasz kraj może być wzorem, jak stworzyć nowy inkluzywny model rozwoju, który mógłby inspirować innych.
OECD to nie wszystko
Przede wszystkim dziwi mnie, że Piątkowski definiuje sukces polskiej transformacji, jako ratyfikację umowy o wstąpieniu Polski do OECD, do czego miała doprowadzić głównie „Strategia dla Polski" prof. Kołodki. Dla Piątkowskiego początek polskiej transformacji to 1996 r., a nie 1989 r.! Doprawdy trudno zrozumieć, jak młody, dobrze wykształcony człowiek może uczestniczyć w grze polegającej na wymazaniu z najnowszej historii gospodarczej Polski nazwiska człowieka, który nie tylko zdiagnozował, ale stworzył program transformacji, a następnie go z żelazną konsekwencją wdrożył. Leszek Balcerowicz jest symbolem bardzo udanej polskiej transformacji, która analizowana jest na uczelniach ekonomicznych w całym cywilizowanym świecie. Oczywiście wielką zasługą wszystkich następców Balcerowicza – w tym prof. Kołodki – jest konsekwentne utrzymanie prorynkowej linii polskich przemian (może do 2017 r.), co zaowocowało najszybszym tempem doganiania poziomu dochodu i jakości życia w stosunku do Europy Zachodniej. Bez tej konsekwencji bylibyśmy dzisiaj zapewne w innym miejscu. Jednak jeśli ktoś ma ambicje globalne i na sercu leży mu interes Polski, to powinien uczciwie ocenić początki okresu transformacji, nawet jeśli tego czasu osobiście nie pamięta. Jeśli tego nie robi, to jego intencje podobne są do tych, którzy ze strajku w Stoczni Gdańskiej i Porozumień Gdańskich w 1980 r. próbują wygumkować postać Lecha Wałęsy.
Dalej Piątkowski widzi kilka zagrożeń zewnętrznych i wewnętrznych, które mogą przedwcześnie zakończyć nasz gospodarczy „złoty wiek". Podzielam rozsądne uwagi Profesora, jak rozumie on równowagę ekonomiczną (niska inflacja, mocne finanse, wysokie inwestycje, stabilny sektor bankowy i zdrowy bilans płatniczy). Tylko dlaczego ani słowem nie odnosi się do obecnej polskiej rzeczywistości, w której po raz pierwszy od trzech dekad inflacja nam znacznie rośnie, a nie spada, finanse publiczne trudno nazwać zdrowymi, skoro wszystkie tarcze antykryzysowe w czasie pandemii kosztowały nas ponad 13 proc. PKB i mimo wszystko rząd nawet nie wspomina o konieczności ich konsolidacji, tylko wypłaca kolejne 13. i 14. emerytury oraz wprowadza właśnie skrajnie proinflacyjny „pakiet antyinflacyjny". Ta kolejna tarcza zwiększa przecież ekspansywność polityki makroekonomicznej i dlatego ma charakter proinflacyjny, bo przecież jest finansowana ze zwiększonego długu publicznego i większego deficytu budżetowego, a nie z oszczędności czy wzrostu podatków. W ten sposób nie są chronione oszczędności Polaków, ale ulegają one ciągłej deprecjacji, stąd w celu zabezpieczenia ich przed inflacją decydujemy się na inwestycje w nieruchomości, kreując w ten sposób bańkę spekulacyjną na tym rynku. Tzw. tarcza antyinflacyjna to zatem kolejne zaprzeczenie jej pierwotnego znaczenia. Wysoka inflacja drenuje oszczędności pieniężne ludności. Przy stanie depozytów gospodarstw domowych (koniec października 2021 r.) na poziomie 977 mld zł i inflacji 6,8 proc. oraz stawkach oprocentowania depozytów bliskich zeru spadek realnej wartości naszych oszczędności wynosi aż 66 mld zł, podczas gdy transfery z tarczy inflacyjnej wyniosą maksymalnie 10 mld zł. Przy utrzymującej się wysokiej inflacji w kolejnych latach oznacza to poważny spadek siły nabywczej oszczędności Polaków.
Zadaniem profesjonalnych ekonomistów powinno być nie bezrefleksyjne wspieranie propagandy władzy (bo przecież obniżenie stawek podatkowych ma charakter czasowy, max. pięć miesięcy, a po tym czasie poprzednie stawki będą przywrócone, co niestety nie zmniejsza oczekiwań inflacyjnych, a wręcz przeciwnie: zwiększa je), tylko wskazywanie, na czym powinna polegać skuteczna i realna walka z inflacją. Same piękne hasła problemu nie załatwią. Podobnie brakuje mi poważnej refleksji Piątkowskiego, dlaczego tak bardzo podkreśla znaczenie wzrostu inwestycji, ale nic nie wspomina o ich jakości. Niestety Profesor wspomina tylko o wzroście, a nawet podwojeniu inwestycji publicznych, które w naszych warunkach często oznaczają zwykle marnotrawstwo środków publicznych.