Nie muszę być prorokiem, by stwierdzić, że na spotkaniu z premierem Donaldem Tuskiem w Warszawie rozmawialiście o budżecie Unii Europejskiej na lata 2014–2020.
To prawda. Wymieniliśmy się pomysłami dotyczącymi wspierania propozycji budżetu przedstawionej przez Komisję Europejską w czerwcu 2011 roku. Utrzymanie proponowanych przez nas kwot leży w interesie Polski, bo w przypadku polityki spójności otrzymacie największą pulę ze wszystkich państw Unii Europejskiej. Wasz kraj i premier są mocno zaangażowani w działania grupy państw zwanej przyjaciółmi polityki spójności. Dyskutowaliśmy o tym, jak w pozostałych jeszcze do specjalnego szczytu budżetowego Unii tygodniach możemy przekonywać kraje płatników netto do wspólnej kasy, aby uznali, że łożenie na fundusze unijne to dobry interes. Wiemy przecież, że firmy z tych państw otrzymują zlecenia z krajów takich jak Polska. Analizy dowodzą, że prawie 90 proc. pieniędzy płynących z Niemiec do Polski poprzez fundusze strukturalne wraca w formie zleceń dla niemieckich firm.
Komisja Europejska stoi na stanowisku – żadnych cięć. Wtedy Polska może otrzymać więcej.
Polski rząd obiecywał, że nasz kraj na lata 2014–2020 otrzyma 80 mld euro z unijnej polityki spójności, a jeśli nie tyle, to na pewno więcej, niż ma obecnie – 67,9 mld euro. To wciąż realne?
Wszystko będzie zależało od ostatecznego budżetu Unii, a niestety są przymiarki do dużych cięć w obszarach takich jak polityka spójności czy wspólna polityka rolna. Może też ucierpieć ogólna pula na badania. Dlatego Komisja Europejska stoi na stanowisku – żadnych cięć. Tym bardziej że 95 proc. wspólnego budżetu wraca z Brukseli do krajów Unii, a tylko 5 proc. to koszty instytucji europejskich. To doskonały stosunek. Jeśli więc pierwotna propozycja Komisji zostanie utrzymana, to według naszych obliczeń Polska może otrzymać nawet więcej pieniędzy z polityki spójności, niż ma obecnie.