Wkładając miliardy w inwestycje, dostawcy internetu sami jednak zbudowali rynek dla rywali. W końcu internetowe serwisy wideo (OTT) to ich bezpośrednia konkurencja i to na dodatek podbierająca im klientów dzięki ich własnej infrastrukturze. Większość operatorów ma w końcu własne, zwykle dość drogie, serwisy z ofertą video on demand, oferując równocześnie klientom dostęp do szybkiego internetu. A bez tego ostatniego nie ma przecież serwisów OTT.
Na dodatek w ramach walki o klienta i próbując uniknąć spadku przychodów, dostawcy internetu oferowali coraz szybsze usługi, starając się nie obniżać ich cen. W ten sposób przyspieszyli inwazję nowego rywala. Na przykład dla kablówek internetowa konkurencja może być poważnym problemem, bo przychody płatnych telewizji, jak wynika z szacunków, przestały lub niedługo przestaną rosnąć. A gdzieś trzeba będzie je znaleźć. Wideo na żądanie wydawało się do tego idealną usługą. I choć na razie spełnia nadzieje, pytanie brzmi – jak długo?
Bo choć o powodzeniu serwisu decyduje w dużej mierze jego oferta, a ta, jeśli chodzi o treści wideo, zależy przede wszystkim od umów z producentami i dystrybutorami treści, to na niekorzyść tradycyjnych serwisów wideo na żądanie działają też zmiany przyzwyczajeń użytkowników. A ci coraz chętniej oglądają ulubione treści również na urządzeniach mobilnych. Do tego nie potrzebują tradycyjnych dostawców usług. W Polsce za tym trendem stara się nadążyć choćby UPC z Horizon TV. Ale i same telewizje starają się uniezależnić od kablówek, oferując internetowe serwisy z własnymi treściami wideo.
Najbardziej pesymistyczny scenariusz dla branży to sprowadzenie jej głównie do dostarczania internetu. Internetowe serwisy wideo – czy to szerokie, jak Netflix, czy wąskie, jak choćby Eurosport Player – są bowiem esencją wideo na żądanie.