Ale nie wiadomo nawet, czy rodziny zabitych wiedzą o śmierci swych bliskich lub o tym, gdzie zginęli. – Samych żołnierzy maksymalnie izolują od świata zewnętrznego. W ciągu długiej służby w armii (siedem–osiem lat, i tak nieźle, w przeszłości służyli 13 lat) w zasadzie nie wypuszczają ich na przepustki – mówi rosyjski ekspert od dyktatury Kima Fiodor Treticki. Nie jest też jasne, czy mieszkańcy Korei Północnej w ogóle zdają sobie sprawę, że ich żołnierze walczyli przeciw Ukrainie.
Co Putin zawdzięcza Koreańczykom i jak może się odwdzięczyć?
Od października ubiegłego roku Kim wysłał na wojnę ok. 11–13 tys. żołnierzy, po czym na początku obecnego roku dosłał jeszcze 3 tys., choć mógł znacznie więcej. – Armia Korei Północnej liczy gdzieś 1,2 mln ludzi, choć połowa z nich to bataliony budowlane i coś w rodzaju zmilitaryzowanych pracowników rolnych. Bez uszczerbku dla obronności można by wysłać ok. 10 proc. żołnierzy, czyli ok. 60 tys. – podlicza koreanista Andriej Łankow.
Po pierwszych atakach na ukraińskie pozycje w połowie stycznia Koreańczyków wycofano z frontu – prawdopodobnie dla uzupełnienia strat i dodatkowe przeszkolenia. – To były sceny jak z drugiej wojny światowej. Ruszali do przodu dużymi grupami, krzycząc coś po koreańsku, nie zwracając uwagi na swych zabitych i rannych – wspominał walki z nimi jeden z ukraińskich żołnierzy. Atakując masą, bez wsparcia rosyjskiej artylerii i czołgów, ponosili ogromne straty, prawdopodobnie do 1/3 liczebności swego korpusu ekspedycyjnego.
Ale po dodatkowym szkoleniu i otrzymaniu uzupełnień stali się „najgroźniejszym przeciwnikiem ukraińskich wojsk w obwodzie kurskim”. Tylko tam walczyli (formalnie w Rosji) i dzięki nim Putin odzyskał większość terenów opanowanych w sierpniu ubiegłego roku przez Ukraińców. Choć trwało to trzy miesiące. Ale „wyróżniali się zapałem i ogromną wytrzymałością”. Obrońcom udało się wziąć do niewoli tylko dwóch z nich, tylko dlatego że byli ranni. Przy okazji wystawili bardzo złe świadectwo rosyjskiej armii, która mając tam przewagę liczebną, nie była w stanie dać sobie rady bez ich pomocy.
Obecnie nie ma informacji o tym, co dalej z Koreańczykami: czy wracają do domu, zostają na granicy, czy będą walczyć na okupowanych terenach. Putin wszak też uważa je za swoje. Pytanie, czy Kim podziela jego przekonanie.
Przed Kremlem teraz pojawił się problem, czym odwdzięczyć się koreańskim komunistom. A Putin uzależnił się nie tylko od ich żołnierzy (przynajmniej w obwodzie kurskim), ale i dostaw amunicji artyleryjskiej. Gdyby Kim wstrzymał swą pomoc (jak Trump Ukrainie), rosyjskie armaty nie miałyby czym strzelać.