Rzeczywiście, druga płyta różni się od debiutu. Jest jeszcze bardziej skomplikowana, trudna, połamana... Chcieliście wystraszyć słuchacza?
Na pewno nie wystraszyć. Nie mieliśmy wtedy poczucia, że nasza muzyka mogłaby kogokolwiek przestraszyć. Czuliśmy, że nie będzie trzeciej płyty i chcieliśmy dojść do ściany, zrobić coś wg. zasady „przesada jest początkiem inwencji”, ale to jest przecież nadal muzyka przez duże M, są fragmenty na tej płycie wręcz liryczne. Każdy, kto nie zniechęci się ostrością przekazu i zagłębi się w te struktury odnajdzie tam wiele ciekawych rozwiązań.
W okolicach płyty „Chmury nie było” grupa zaskoczyła występami w kinach przed filmem „Trainspotting”. Jednym z waszych widzów był Andrzej Wajda. Jak zareagował?
Wiem, że był, ale byliśmy bardzo, bardzo źli na ekipę, która zajmowała się nagłośnieniem, rozpakowali nowiutki sprzęt z kartonów i okazało się, że nie mają zielonego pojęcia jak go obsłużyć, zielonego! Więc odpowiadając na pytanie: byliśmy bardziej zajęci walką o życie podczas tego koncertu, niż obserwowaniem reakcji pana Wajdy.
Czy macie poczucie, że Kobong jest niewykorzystaną szansa na podbicie świata?
Nie myślę o tym w tych kategoriach. Udało nam się stworzyć zespół, o którym po 20-tu kilku latach ludzie chcą nadal rozmawiać i którego chcą słuchać. To nie zdarza się często i to według mnie jest ogromny sukces.
Czy przed dwoma dekadami była próba, wytwórni, zespołu, może mecenasów kultury, zainteresowania świata muzyką Kobonga?
Takie próby były podejmowane, ale te rzeczy działy się po za nami, podejmował je menadżer i wytwórnia. Jak widać z niezbyt dobrym skutkiem, chociaż nie można nikogo winić. Pamiętam jak ludzie z Metal Mind powiedzieli nam, że fajnie gramy, ale niedobrze, że nie wpisujemy się w żaden trend i że jest to powód utrudniający sensowną sprzedaż, czy promocję. Za bardzo odstawaliśmy.
A nie jest tak, że dopiero po latach wasza oryginalna twórczość spotkała się szacunkiem słuchaczy?
Powiem o swoich prywatnych odczuciach, bo różnimy się miedzy sobą oceną sytuacji. Podzieliłbym to na 3 okresy. Okres pierwszy to czas przed i tuż po pierwszej płycie, kiedy w pewnych środowiskach staliśmy się cool. Jeździliśmy pokaźnych rozmiarów czerwonym mercedesem, na którym było nasze wielkie czarne logo, nasz kierowca Maliniak był obrzydliwie bogaty, to był jego mercedes i powiedział nam, że nie chce od nas ani grosza, czasami stawiał nam wszystkim wypasione kolacje w dobrych knajpach. Do kobongowni (sala prób Kobonga) przychodziło mnóstwo ludzi, mieliśmy przyjaciół, którzy zajmowali się sprzętem i ogólnie stroną techniczną najpierw na próbach, a później na koncertach, chciałbym tutaj szczególnie wspomnieć o Mareckim i MacGyverze. Przychodzili Taszak i Leszek Molski, którzy zajmowali się zdjęciami i klipami. Mieliśmy sponsora, Mariusza Bielewicza, który zakupił nam kosztowny sprzęt. Sami klepaliśmy ekstremalną biedę, serki topione z bułką czasami na obiad, ale warunki do tworzenia mieliśmy wspaniałe.
Drugi okres?
To tuż przed i po wydaniu “Chmury nie było”. Zupełnie inny, bo coraz mniej ludzi na próbach, na koncertach. Miałem wtedy wrażenie, że “Chmurę” rozumiała w tamtym czasie dosłownie mała garstka ludzi.
A trzeci okres?
To czas po rozpadzie zespołu, kiedy sądziłem, że idziemy w zapomnienie, zacząłem spotykać coraz więcej ludzi, którzy twierdzili, że Kobong był dla nich ważny, albo, że odkryli go niedawno i są pod wrażeniem, ten proces się nasilał, i nasila się do dzisiaj.
Czy jest jeszcze jakiś niewydany materiał Kobonga? Niepublikowane utwory? Koncert, który mógłby wyjść na dvd?
Raczej jest z tym bieda. Są gdzieś taśmy VHS z trasy i to sporo, chcemy je jakoś odzyskać, ale z tym się da niewiele zrobić z racji na jakość. Poza tym, chyba już nic nie ma.
Jak brzmiałaby trzecia płyta Kobonga?
Trudno powiedzieć, mieliśmy różne oczekiwania, nie wiadomo gdzie byśmy się spotkali muzycznie. Może udałoby mi się namówić chłopaków, żeby pójść w abstrakcję, a może uległbym Wojtkowi i pędzilibyśmy jak wiatr i nikt by nas nie dogonił.
Na trzeci album nie starczyło nam pary. Gdybyśmy mimo to zdecydowali się go nagrać, obawiam się, że mógłby być gorszy od dwóch pierwszych płyt.
Dlaczego Kobong mimo docenienia przez krytyków przestał istnieć?
Były dwa powody. Powód pierwszy: inny styl życia Wojtka i Sadka. Wojtek żył trochę jak mnich, narzucał dyscyplinę pracy w zespole, natomiast Sadek żył inaczej, spalał się, czasami przepadał na kilka dni, wg. mnie nie było to problemem, bo kiedy przychodził potrafił oddać zespołowi wszystko z nawiązką, ale były z tego powodu spięcia. Powód drugi: inna wizja kierunku, w którym powinniśmy pójść, tutaj narastał rozdźwięk między mną i Wojtkiem. Wojtek chciał mocniej i szybciej, a ja już tego nie chciałem, wolałem, żebyśmy poszli w kierunku nieoczywistej abstrakcji, większej muzyczności, być może pozbawionej tej ilości przesterów. Lubiłem mocne granie, krzyczenie na ludzi w klubie działało na mnie jak psychoterapia, ale już się wykrzyczałem, byłem gotowy spuścić trochę z tonu.
Po rozpadzie grupy trójka muzyków Kobonga stworzyła zespół Neuma. Czy jest szansa na reedycję pierwszej płyty Neumy?
Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym, ale oczywiście szansa jest. O ile znam Maćka lada chwila zaproponuje
Czy jest szansa, żeby pierwsze wcielenie Neumy wróciło?
Raczej nie, jesteśmy wszyscy w innym miejscu. Osobiście nie jestem fanem ludzi po 50-ce, uprawiających młodzieżową muzykę, byłem zażenowany oglądając Sex Pistols na Open’erze. Brzuchy, te sprawy…
Czy po rozpadzie Kobonga utrzymywaliście kontakt z Robertem Sadowskim?
Niestety sporadyczny. Sadek zaangażował się w zespół Robot, chciał nawet żebym z nimi grał, poszedłem na próbę, pograliśmy trochę, ale nie odnalazłem się. To był bardzo rozrywkowy zespół. Pamiętam, jak zadzwonił do mnie, żeby pogratulować mi wokali na Neumie, to było bardzo miłe
Czy był plan powrotu Kobonga, kiedy Sadek żył?
To nie wchodziło w grę i było oczywiste dla nas wszystkich. Zakończyliśmy działalność w stylu Kobonga, czyli totalnie i nieodwracalnie.
Sadowski uważany jest za jednego z najwybitniejszych gitarzystów swojej epoki. Jakim był człowiekiem?
Od czego tu zacząć. Pierwszą próbę z Sadkiem umówił brat Wojtka, wspaniały malarz i autor okładki pierwszej płyty Kobonga Robert Kocjan. Powiedział, że na pewno go polubimy, że jest to człowiek, z którym można świetnie spędzić niejeden wieczór. I tak było, był wymarzonym kompanem. Pamiętam go z nieodłączną zapalniczką w jednej ręce, nie chował jej, bo palił strasznie dużo fajek. Był totalnie wrażliwym gościem i płacił za to wysoką cenę. Moim zdaniem Sadek jest wciąż za mało doceniony, techniki, których używał były pionierskie. Nie spotkałem nigdy później gitarzysty grającego w ten sposób. Chociaż nauka nowych rzeczy nie przychodziła mu wcale łatwo, to kiedy już rozkminił utwór potrafił tchnąć w niego jakieś kosmiczne 3D.
Po tym jak skończyłeś grać z Neumą, miałeś krótki epizod z ciężkim graniem, po czym zacząłeś współpracę ze Smolikiem, zająłeś się produkcją muzyczną i współpracą z takimi artystami jak Maryla Rodowicz, Monika Brodka, czy Dawid Podsiadło. To klimaty bardzo odległe od Kobonga i Neumy. To kompromis artystyczny, czy potrzeba szerszej formuły wypowiedzenia się?
To drugie. Kobong był wspaniałą podróżą, ale intensywną i męczącą. Nie jestem typem jakiegoś metalowca, kogoś, kto ma w genach tylko „męską” muzykę, grając w Kobongu wracałem do domu i słuchałem przeróżnych rzeczy, także popowych, bo zawsze lubiłem dobry pop. Po za tym praca producenta jest wspaniała, bo można robić rzeczy istotne, bez ciężaru popularności, odnalazłem się w tym.
Czym dzisiaj zajmuje się trójka muzyków Kobonga?
Ja już wiesz, oprócz pracy producenta założyłem portal 2track.pro i wytwórnię 2trackrecords, tworzę płytę ze swoim synem, którą traktuję bardzo poważnie, trochę maluję. Z Wojtkiem jestem w ciągłym kontakcie, on pracuje jako konserwator zabytków, ale całą swoją energię poświęca na malowanie obrazów, zawsze potrafił to robić, a teraz zajął się tym bardzo konkretnie. Mieszka w Olsztynie, w kosmicznym mieszkaniu pełnym doskonałych obrazów jego i jego dziewczyny Iwony Altmajer, która wystawia regularnie swoje obrazy we Francji. Ostatnio coś wspominał o powrocie do grania, więc kto wie co się z tego narodzi. Z Maćkiem mam trochę mniejszy kontakt, ma swoje studio Tone Industria w Konstancinie, urodziło mu się teraz dziecko, jest szczęśliwy.
Jesteś jednym z najbardziej wziętych producentów muzycznych w kraju. Nie brakuje ci grania na żywo? Ciężkiego grania?
Czasami mi trochę brakuje grania, choć może nie ciężkiego, raczej rockowego, gitarowego. Może coś z tym zrobię kiedyś.
Czy kiedykolwiek po Kobongu znalazłeś z innymi muzykami podobną chemię?
Odnajduję chemię z muzykami jako producent, ale to inna specyfika i zupełnie inna bajka.
Temat Kobonga jest definitywnie zamknięty?
- Tak.
- rozmawiał Jacek Nizinkiewicz