* *
Płyta taka jak „Maxinquaye", genialny debiut Tricky'ego z 1995 r., zdarza się raz w karierze. Już choćby dlatego należy włożyć między bajki zapewnienia autora „False Idols", że oto album jeszcze lepszy. Owszem, ze wszystkich rzeczy nagranych przez niegdysiejszego giganta trip-hopu ta rzeczywiście najmocniej odwołuje się do jego niezapomnianego pierwszego dzieła. Mając nadzieję na powtórkę jego sukcesu, Tricky chętnie i często wraca tu do pomysłów, klimatów i brzmień sprzed 18 lat. Jednak duszna i niepokojąca atmosfera oraz powtórki z triphopowej historii to za mało, aby ponownie nosić Brytyjczyka na rękach. To, co te 18 lat temu było świeże i ekscytujące, dziś pachnie na aliną i nudzi. Nowe podopieczne Tricky'ego może i śpiewają ładnie, ale są tylko kopiami znanej z „Maxinquaye" Martiny Topley-Bird. Czyli, jak Tricky sam mamrocze w jednej z piosenek, „Nothing's Changed". Nic się nie zmieniło. Tym razem też się nie udało.