Świat się zmienia, więc przyznawane przez Amerykańską Akademię Filmową Oscary też muszą się zmienić. W ostatnich latach stają się coraz bardziej międzynarodowe. W 1962 roku nagroda dla najlepszej aktorki – dla Sophii Loren za rolę w „Matce i córce” – była sensacją. Dziś nikogo nie dziwią Oscarowe sukcesy twórców „Anatomii upadku” (m.in. nominacja dla aktorki Sandry Hüller i Oscar za scenariusz dla Francuzki Justine Triet) czy tegoroczne 13 nominacji i 2 statuetki dla „Emilii Perez”, czy Oscar dla animowanego łotewskiego filmu „Flow”. A że każdy nominowany ma prawo wstąpić do Akademii, to ma ona coraz więcej członków spoza Ameryki, przede wszystkim z Europy. To również ma wpływ na wyniki głosowania.
Co ze sztuczną inteligencją?
Ta zmiana wydaje się naturalna i – przynajmniej z naszego punktu widzenia – bardzo ożywiająca. Ale Akademia musi też mierzyć się z wieloma innymi wyzwaniami współczesności. Jednym z największych jest udział w filmach sztucznej inteligencji. Technika komputerowa od dawna wchodzi do kina, multiplikuje tłumy, potrafi na potrzebę roli „odciąć” aktorowi nogę, nowoczesne ulice zamienia w XVIII-wieczne, tworzy światy przyszłości. Ale dzisiaj, wraz z rozwojem sztucznej inteligencji, wszystko komplikuje się coraz bardziej.
Pierwsze wątpliwości dotyczą kreacji aktorskich. W tym roku wywiązała się dyskusja wokół nagrodzonej Oscarem kreacji Adriena Brody’ego w „Brutaliście”. Krytycy zachwycali się jego węgierskim akcentem, a tymczasem okazało się, że został on wsparty przez sztuczną inteligencję i pochodzącego z Węgier montażystę filmu Dávida Jancsa. Sam Jancsó tłumaczył, że niektóre zgłoski węgierskie są niemal nie do wymówienia przez obcokrajowców, a ingerencja była minimalna. Akademicy przymknęli więc na to oko, zwłaszcza że kreacja Brody’ego nie opierała się tylko na obcym akcencie w języku angielskim.