Do tej pory dzieliłeś swoją działalność na muzykę i film – teatr zaniedbałeś. Teraz projektem „Romeo i Julia żyją” scalasz swoją twórczość. Jak wymyśliłeś ten teatralny podcast wg scenariusza filmowego w formie płyty, a już niedługo koncertu?
Chyba w sposób podświadomy połączyłem swoje przestrzenie aktywności twórczej. Teatr, faktycznie, porzuciłem, ale coraz częściej myślę, żeby wrócić na scenę, bo im dłuższa będzie przerwa – tym będzie to trudniejsze. Pamiętam, jak ze trzy lata temu zadzwonił do mnie Zbyszek Libera z pytaniem od Mai Kleczewskiej, czy bym nie zagrał Blooma w jej poznańskim „Ulissesie”, ale akurat byłem tuż przed zdjęciami do „Informacji zwrotnej”. Nie było jak. Ale żałuję.
A jak zaprojektowałeś koncerty promujące „Romeo i Julia żyją”?
To, jak wygląda mój teatrzyk muzyczno-filmowy, pokazaliśmy już na festiwalu teatralnym w Inowrocławiu. Mam nadzieję, że to oryginalna propozycja, jakiej nie sposób znaleźć na teatralnej scenie. Gramy niby normalny koncert, całą płytę, ale wizualną częścią tego performance’u są projekcje wideo, które zrobił dla nas Natan Berkowicz, uzdolniony autor wideoartów między innymi dla Krzysztofa Warlikowskiego i Jana Klaty. Jego wizualna wrażliwość jest absolutnie niebywała. Nie stworzył bowiem ilustracji 1:1 tego, o czym śpiewam, tylko swój kontrapunkt, komentarz do historii, którą opowiadam. A moim marzeniem jest, aby podczas słuchania płyty lub oglądania performance’u odbiorcy czasami zamknęli oczy i spróbowali nakręcić w wyobraźni swój film. Żeby dali Romeo i Julii twarz swoją i ukochanej osoby. Przez filtr swojego życia opowiedzieli swoją historię o Romeo i Julii, którzy dla mnie nie mają konkretnego wieku.
Arek Jakubik podczas sesji do concept albumu „Romeo i Julia żyją”
Żyją ze sobą długo, ale trudno powiedzieć, że cały czas szczęśliwie, bo przecież mało się nie pozabijali.
Zacznijmy od pytania, przez kogo ta cała tragedia u mistrza Szekspira? Otóż wszystkiemu winni są księża. Gdyby brat Jan przekazał list z planem ojca Laurentego Romeowi – ten ostatni by przeżył. Gdyby ksiądz Laurenty się nie spóźnił, tylko przyszedł parę minut wcześniej – również wszystko by się potoczyło inaczej, a Romeo i Julia spokojnie mogliby dożyć dziewięćdziesiątki!