W przeddzień exposé Radosława Sikorskiego rozmawiałem ze znajomym, wieloletnim korespondentem w Brukseli i znawcą spraw unijnych, o spotkaniu szefów dyplomacji Wspólnoty, które ma się odbyć na początku maja w Warszawie.
To spotkanie typu Gymnich. Nazwa pochodzi od zamku leżącego między Bonn a Kolonią, bo tam odbyło się pierwsze – w połowie lat 70., gdy my tkwiliśmy w PRL. Omawiano na nim kryzys naftowy, wojnę w Wietnamie i aferę Watergate – teraz to tematy z podręczników historii.
Zalety spotkań Gymnich. Gdzie w czasie polskiej prezydencji w UE przywódcy debatują o bezpieczeństwie i Ukrainie?
Rzadko się o Gymnich mówi. Spotkania są nieformalne, nie zapadają na nich decyzje. Nieskrępowana wymiana myśli na najważniejsze tematy to niewątpliwa zaleta, ale mimo wszystko jeszcze wczoraj nie przyszłoby do głowy mnie i mojemu znajomemu, żeby uznać takie odbywające się raz na sześć miesięcy spotkania szefów dyplomacji za wydarzenie najwyższej rangi. A warszawskie Gymnich za takie uznał w środę minister Sikorski. Za najważniejszy punkt trwającej od 1 stycznia polskiej półrocznej prezydencji w UE.
Czytaj więcej
Połowa naszej prezydencji w Unii Europejskiej za nami. To jednak nie Polska ma największe zasługi...
Jednak nie bez winy naszych władz w czasie polskiego przewodnictwa o najistotniejszych kwestiach, bezpieczeństwie i Ukrainie, przywódcy rozmawiają gdzie indziej – w Londynie, Paryżu, Brukseli. Swoją rolę odegrała powtórzona teraz przez Sikorskiego niechęć do udziału Polski w misji rozjemczej na Ukrainie.