13 lipca 2024 roku w trakcie wiecu w Butler w Pensylwanii kula zamachowca przeleciała milimetry od głowy Trumpa raniąc jego ucho. Pół roku później okazuje się z całą mocą, że to będzie wydarzenie, które przesądzi o reszcie kariery politycznej miliardera.
Donald Trump uznał bowiem, że otrzymał misję od Boga. I nic, a już na pewno nie struktury amerykańskiego państwa, nie powstrzyma go przed dalszym działaniem. Cel ma jasny. „To będzie złoty wiek Ameryki, najlepsze cztery lata, jakie miała w swojej historii” - zapowiedział prezydent.
Trump nie wymienił Rosji ani Ukrainy. To najtrudniejsze zadanie, jakie go czeka
Podczas jego mowy inauguracyjnej niejednokrotnie ciarki przechodziły po plecach. Jak wtedy, gdy zapowiadał, że wyśle armię, aby upilnowała granicy z Meksykiem (Konstytucja nie pozwala na użycie sił zbrojnych dla celów wewnętrznych). Czy gdy jako jedyny przywódca w historii, który próbował dokonać zamachu stanu (6 stycznia 2021 roku), zapowiadał przebudowę systemu wymiaru sprawiedliwości. Albo wtedy, gdy ogłosił, że zniesie to, co nazywa cenzurą, czyli choćby także ograniczenia w mowie nienawiści.
Czytaj więcej
Pierwsze elementy planu pokojowego nowego prezydenta pokazują, że nie zamierza on spełnić warunków Władimira Putina.
W trakcie przemówienia Trumpa nie padła ani razu nazwa Rosji czy słowo o wojnie w Ukrainie: a to najtrudniejsze zadanie, jakie stoi przed amerykańskim przywódcą. Prezydent za to zapowiedział odebranie Panamie Kanału Panamskiego pod (fałszywym) zarzutem, że zarządzają nim Chiny. To musi przywodzić na myśl argumentację, jakiej tyle razy używał Putin przed swoimi kolejnymi podbojami. Tym bardziej, że Trump zarządził, że Zatoka Meksykańska, tak nazywana już znacznie przed powstaniem USA, teraz stanie się Zatoką Amerykańską. Ku uciesze Elona Muska nacjonalistyczną agendę ma podbić zapowiedź misji na Marsa.