Niewiele jest w historii sądownictwa bardziej haniebnych praktyk, niż sądzenie ludzi zmarłych. Niezależnie bowiem od tego, jakie popełnili przestępstwa i jaka jest domniemana waga ich przewin, sąd taki z natury nie daje im prawa do obrony. A prawo takie od przynajmniej kilkuset lat uznaje się za fundament zasady sprawiedliwość. Dlatego musi szokować, że do krajów, które formalizują tego typu średniowieczne metody dołącza Białorus pod butem Aleksandra Łukaszenki.
Piszę o szoku, choć uważny czytelnik Rzeczpospolitej wcale nie powinien się dziwić. Świetnie przecież wie, czym jest system „wymiaru sprawiedliwości” na Białorusi.
Aleksander Łukaszenko i jego polityczna mafia
To antyhumanitarny, skrajnie spolityzowany i zdeprawowany system mafijny, w którym prawa człowieka i obywatela są na szarym końcu, daleko za kaprysem dyktatora i jego zbrodniczego reżimu. Dlatego najszlachetniejsi Białorusini siedzą w więzieniach. To choćby laureat Pokojowej Nagrody Nobla Aleś Bialacki, dziennikarz Andrzej Poczobut czy bloger Siarhiej Cichanouski.
Czytaj więcej
Nie prosił o ułaskawienie, nie uklęknął przed dyktatorem. Skazany na osiem lat polski dziennikarz po ponad dwóch latach w areszcie trafi do kolonii karnej.
A jednak mimo wszystko „prawo”, nad którym debatuje białoruski parlament, budzi najwyższe zdumienie. Według rządowego projektu nowelizacji kodeksu postępowania karnego możliwe byłoby sądzenie zmarłych podejrzewanych o popełnienie przestępstw, które nie ulegają przedawnieniu. To długa lista czynów zakazanych. Łączy je jedno - odnoszą się do historii i do polityki. Intencja reżimu jest więc jasna: dzięki nowym regulacjom Aleksander Łukaszenko będzie mógł dowolnie korygować przeszłość i wymierzać „sprawiedliwość” nawet po dekadach. Czy każe wykopywać zwłoki i sadzać je na ławie oskarżonych?