„Make America great again” – głosił Donald Trump w kampanii wyborczej. Teraz, gdy został prezydentem, chce „przywrócić wielkość Hollywoodowi”. Sprawić, by stolica amerykańskiego przemysłu rozrywkowego odzyskała swoją zagubioną, jego zdaniem, świetność i była „silniejsza i ważniejsza niż kiedykolwiek wcześniej”. Wybrał już sobie nawet specjalnych ambasadorów tej akcji. Będą nimi Mel Gibson, Sylvester Stallone i Jon Voight. To oni mają mu doradzać, jak sprawić, by wrócił „złoty wiek Hollywoodu”
Wszyscy trzej panowie są przebrzmiałymi gwiazdorami, którzy największe sukcesy odnosili pod koniec poprzedniego stulecia, wszyscy mocno popierali go w czasie poprzedniej prezydentury i ostatniej kampanii wyborczej. 78-letni Stallone nazywał go „drugim George'em Washingtonem”, a 85-letni Voight „najlepszym prezydentem od czasu Abrahama Lincolna”. Z kolei 69-letni Gibson tylko nie wychwalał Trumpa, ale również krytykował jego kontrkandydatkę Kamalę Harris. Wręcz wiceprezydentkę USA obrażał, mówiąc, że ma „IQ słupa ogrodzeniowego”. Byli i inni, którzy wspierali i wspierają Trumpa. Przede wszystkim Elon Musk, który na jednym z wieców Trumpa mówił: „Ameryka będzie nie tylko wspaniała. Ameryka osiągnie wyżyny, jakich nigdy wcześniej nie widziała. Przyszłość będzie niesamowita”. Za Trumpem murem stał aktor i wrestler Hulk Hogan.
Czytaj więcej
Gwiazdy showbiznesu do ostatnich chwil kampanii wyborczej w USA prześcigały się, kto mocniej i brutalniej uderzy w „pomarańczowego Hitlera” i jego elektorat. Mówiono, że samo poparcie Taylor Swift miało wystarczyć, by Kamala Harris znokautowała Donalda Trumpa. Dlaczego percepcja elit showbiznesu tak mocno się rozjechała z rzeczywistością zwykłych Amerykanów?
Przebrzmiałe gwiazdy doradzą Trumpowi
Ale zwolennicy zaczynającego właśnie kolejną prezydenturę Trumpa są w świecie kina w absolutnej mniejszości. Kalifornia głosuje na demokratów. Po stronie ich kandydatów zawsze stawali najwięksi: Steven Spielberg, Meryl Streep, Harrison Ford, Julia Roberts, George Clooney, Leonardo DiCaprio, Matt Damon, Jeff Bridges, Jennifer Lawrence, Sarah Jessica Parker czy też Taylor Swift, Billie Eilish, Beyonce, Eminem i Bruce Springsteen, który w czasie kampanii przestrzegał, że Trump jest tyranem. „Nie rozumie tego kraju, jego historii ani tego, co znaczy być głęboko amerykańskim — mówił. — 5 listopada oddam swój głos na Kamalę Harris i Tima Walza. Wzywam wszystkich, którzy wierzą w amerykański styl życia, by dołączyli do mnie”. Stevie Wonder śpiewał Kamali Harris „Happy Birthday”, a Lady Gaga, która na inauguracji prezydencji Bidena wykonała amerykański hymn, podczas ostatniej kampanii pojechała do Pensylwanii, by tam namawiać ludzi do głosowania za Harris. „Dalej, Pensylwanio, kraj na ciebie liczy” — nawoływała.
A kolejnym powodem, dla którego Donald Trump może nienawidzić ludzi kina jest film „Wybraniec”, w którym Ali Abbasi opowiedział o początkach kariery biznesowej i politycznej Donalda Trumpa i jego relacjach z mroczną postacią, jaką był prawnik Roy Cohn.