Rząd usiłuje z opóźnień w dostawach szczepionek – co może zakończyć się klęską Narodowego Programu Szczepień – uczynić dla siebie amortyzator połączony z poduszką powietrzną. W motoryzacji byłoby to niemożliwe, ale w pandemii już jak najbardziej. Na razie rządzący mają fart: nie dość, że winne są złe zagraniczne koncerny, to jeszcze o zaniedbania lub co najmniej o brak umiejętności przewidywania można oskarżyć Unię Europejską. Polski rząd ma zatem ręce czyste. System został stworzony, a szczepionek nie ma. Gdyby nie to, już pewnie wszyscy bylibyśmy dawno zaszczepieni.
Ze słów ministra Michała Dworczyka można wnioskować, że rząd zrobił wszystko, co mógł, a nawet więcej. A to, że starsi ludzie stali godzinami w kolejkach albo bez skutku wisieli „na słuchawce", nie ma żadnego znaczenia. Ile osób jest wykluczonych z systemu? Tych bez telefonów komórkowych, żyjących w oddalonych wsiach, niesprawnych, samotnych? Ile osób zrezygnowało ze szczepienia, dowiadując się, że jedyny termin jest w Siedlcach? Albo w Ozimku? Rząd uznał, że to ważny problem i sprawdzi. Albo jeszcze lepiej – niech sprawdzą samorządy. Trudno przecież organizować mobilne punkty szczepień, kiedy jest za mało szczepionek. Więc to – znów – nie rządu wina. Kalendarz szczepień musiał się zmienić, osoby powyżej siedemdziesiątki mają przekładane terminy. Części osób z grupy „0" nie udało się zaszczepić. Wszystko przez Unię.
„Nie możemy dopuścić, aby program szczepień przeciw Covid-19 był realizowany w sytuacji dynamicznego rozwoju pandemii" – powiedział w poniedziałek minister zdrowia Adam Niedzielski. Fakt. Nie możemy. Ale co można zrobić, by tak się nie stało? Jak temu zapobiec? I przede wszystkim, co zrobił rząd, by „dynamiczny rozwój" nie nastąpił? W całym kraju według rządowego raportu wykonano do chwili obecnej 1 176 904 szczepienia, z czego 7276 przeprowadzono w niedzielę. W tym ponad 200 tysięcy to były już szczepienia powtórne. Dopiero ta liczba pokazuje, jak bardzo dalecy jesteśmy od realizacji marzeń o zbiorowej odporności.
Pozostaje mieć nadzieję, że rząd przygotuje się dobrze na moment, kiedy do Polski trafi odpowiednia liczba dawek ze wszystkich firm, od których je zakupiliśmy. Bo jak mówi minister zdrowia, kupiono ich tyle, by zaszczepić 58 milionów osób (zarówno tymi dwudawkowymi, jak i jednodawkowymi). Na razie udaje się rozdysponować to, co jest. Ale jeżeli okaże się, że do tych dawek, które pojawią się w marcu i kwietniu 2021 r., ustawią się kilometrowe kolejki, a system nie da sobie rady z naporem chętnych, to żadnego amortyzatora nie będzie. Rząd Zjednoczonej Prawicy się nie wybroni. Co będzie wtedy? Wtedy przyda się nowy premier.