Cenzura internetu, czyli o co chodzi?
Opublikowany projekt pozwala Prezesowi Urzędu Komunikacji Elektronicznej, a więc organowi administracji, na zablokowanie treści bezprawnie naruszających dobra osobiste, wyczerpujących znamiona czynu zabronionego, pochwalających lub nawołujących do popełnienia czynu zabronionego.
Nikomu, kto zajmuje się prawem nie trzeba tłumaczyć jak wysoce ocenną kwestią jest naruszenia dóbr osobistych, zwłaszcza w przypadku osób publicznych. Wbrew pozorom jednak również popełnienie czynu zabronionego jest częstokroć kwestią wysoce ocenną i często związaną z bieżącą polityką, żeby wspomnieć tylko głośne umorzenie sprawy wtargnięcia do kościoła w trakcie mszy świętej lub umorzenie postępowania karnego na skutek uznanie swastyki za symbol szczęścia.
Rząd broni proponowanych rozwiązań możliwością odwołania do sądu administracyjnego. Taka obrona urąga jednak jakimkolwiek prawom logiki i zdaje się uznawać obywateli za osoby, eufemistycznie rzecz ujmując, o niskim poziomie inteligencji. W 2022 r. czas oczekiwania na rozpoznanie sprawy w wojewódzkim sądzie administracyjnym wynosił bowiem kilka miesięcy, zaś rozpoznanie skargi kasacyjnej, to już ok. 16 miesięcy (K. Zaczkiewicz-Zborska, W Naczelnym Sądzie Administracyjnym na wyrok czeka się prawie dwa lata, prawo.pl, 19.4.2024).
Jakie znaczenie ma natomiast wpis lub artykuł w internecie po dwóch latach? Oczywiście żadne i można podejrzewać, że o to rządzącym chodzi.
Czytaj więcej
Misja „walki z dezinformacją” pozwoliła technologicznym gigantom kontrolować przepływ informacji, jak im się żywnie podoba, i dała im potężne narzędzie władzy nad użytkownikami internetu. Czy o tym, co oglądamy, co czytamy i czego słuchamy w sieci, kiedykolwiek będą jeszcze decydować nasze preferencje?