Jerzy Haszczyński: Głowa Zachodu i jej ból

Donald Trump naraża kraj na krwawą rebelię. Na szczęście napotkał opór znaczących polityków swojej własnej partii.

Aktualizacja: 08.01.2021 06:37 Publikacja: 07.01.2021 18:43

Jerzy Haszczyński: Głowa Zachodu i jej ból

Foto: AFP

Centrum amerykańskiej polityki, szturmowane w środę przez niepogodzonych z wynikiem wyborów, szybko się otrząsnęło. I działa. W tym sensie demokracja się obroniła. Kongres ostatecznie potwierdził, że Joe Biden zostanie za kilkanaście dni prezydentem. Czyli Trump nim wtedy nie będzie. I nic tego nie zmieni, niezależnie od tego, że zadziwiająco duża część społeczeństwa amerykańskiego tego nie akceptuje. Może nawet blisko połowa. Wśród elektoratu Partii Republikańskiej zdecydowana większość czuje się wyborczo okradziona.

Im wyżej w hierarchii politycznej, tym procent republikanów uważających, że Trump wygrał, ale go ograno, maleje. Ale nawet wśród mających szansę myśleć długoplanowo, wybieranych na sześć lat senatorów – stanowią około jednej piątej.

Liczby mogą się zmieniać, ale bardzo głębokie podziały pozostaną. Odbudowa zaufania wydaje się niemożliwa. Debata, wysłuchiwanie, szanowanie przeciwników – to już przeszłość. Emocje, wściekłość, zemsta, niedopuszczanie rywali do głosu, przekleństwa, wdzieranie się, szturm – to teraźniejszość. Nie tylko w USA.

Ameryka to głowa Zachodu. Zachód psuje się od głowy, począwszy od głowy może się zregenerować, tak jak się stało z Kongresem w Waszyngtonie. Ale nie cały zachodni organizm jest do tego zdolny. Na zawsze zmieniło się miejsce Zachodu w świecie: zajmuje jego coraz mniejszą i coraz mniej istotną część; frustracja z tym związana spowodowała zmiany w charakterze ludzi Zachodu. Jedną ze zmian jest coraz powszechniejsze zjawisko długotrwałego demonstrowania niezadowolenia z wyników wyborów. Niemożność pogodzenia się z nimi determinuje znaczną część aktywności społecznej.

Brak akceptacji dla rezultatów to nie to samo co ich nieuznawanie, a tym bardziej nie to samo co nawoływanie, by siłą powstrzymać wprowadzenie ich w życie. Te granice mogą się jednak zacierać. Przestrogę dostajemy z Ameryki.

Centrum amerykańskiej polityki, szturmowane w środę przez niepogodzonych z wynikiem wyborów, szybko się otrząsnęło. I działa. W tym sensie demokracja się obroniła. Kongres ostatecznie potwierdził, że Joe Biden zostanie za kilkanaście dni prezydentem. Czyli Trump nim wtedy nie będzie. I nic tego nie zmieni, niezależnie od tego, że zadziwiająco duża część społeczeństwa amerykańskiego tego nie akceptuje. Może nawet blisko połowa. Wśród elektoratu Partii Republikańskiej zdecydowana większość czuje się wyborczo okradziona.

Komentarze
Estera Flieger: Kampania wyborcza nie będzie o bezpieczeństwie
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Dlaczego PiS wciąż nie wybrał kandydata na prezydenta? Odpowiedź jest prosta
Komentarze
Mentzen jako jedyny mówi o wojnie innym głosem. Będzie czarnym koniem wyborów?
Komentarze
Karol Nawrocki ma w tej chwili zdecydowanie największe szanse na nominację PiS
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Komentarze
Jerzy Surdykowski: Antoni Macierewicz ciągle wrzuca granaty do szamba