Słuchając polityków PiS i sympatyzujących z nimi mediów, można by uwierzyć, że w środę wieczorem amerykański Kapitol był szturmowany przez zwolenników „totalnej opozycji". Z kolei patrząc na komentarze polityków i komentatorów wspierających opozycję, że wybory uzupełniające w Georgii przegrał PiS, a za demolującą Kapitol tłuszczą stał sam Jarosław Kaczyński.
Konsekwencje tego, co działo się w środowe popołudnie w Waszyngtonie, są zbyt poważne, by bawić się w proste analogie i używać tych wydarzeń, by uderzyć drugą stronę. Wbrew temu, co napisał na Twitterze prezydent Andrzej Duda, nie chodzi tu wyłącznie o wewnętrzne sprawy USA. Demokracja amerykańska jest wzorem dla całego globu i gdy coś w niej zaczyna poważnie szwankować, problem ma cały świat. To nasz najważniejszy sojusznik i to może uderzać w nasze żywotne interesy.
Dlatego też nie sposób, patrząc na USA, nie myśleć o Polsce. Wiele mechanizmów i problemów dotyczących obu społeczeństw jest podobnych. Przez ostatnie lata podzieliły się one na dwa śmiertelnie zwaśnione plemiona. Po zwycięstwie prawej strony lewa zarzucała jej faszyzm i niszczenie demokracji, nie bardzo rozumiejąc przyczyny ich sukcesu. Trump w USA, podobnie jak PiS, był nieustannie chłostany przez liberalne elity. Ale też zwycięzcy wyborów nie zasypiali gruszek w popiele: nastrajali swoich zwolenników przeciw mediom, elitom, liberałom. Na to nakładały się rosnące nierówności, napięcia klasowe, pogłębiający się spór miedzy liberalnymi elitami a godnościowo i tradycjonalistycznie nastawionymi masami. W obu społeczeństwach wygrała polityka tożsamościowa. A te wszystkie niepokojące zjawiska wzmacniane były przez rewolucję komunikacyjną, jaką przyniosły media tożsamościowe – zarówno tradycyjne, jak i platformy społecznościowe.
Dlatego, widząc, do czego doprowadziła logika totalnej konfrontacji w USA, zastanówmy się, jak nie popełnić tych samych błędów. A rachunek sumienia obie strony niech zaczną od siebie, a nie od tych drugich.