Kluczowe słowa padły w oświadczeniu wydanym w imieniu Andrzeja Dudy przez Kancelarię Prezydenta: „zatwierdzenie przez Kongres USA wyniku wyborów 46. prezydenta stanowi dowód stabilności demokracji amerykańskiej i potwierdza zasadę, że demokratyczna zmiana następuje przy urnie wyborczej, a nie poprzez agresywne demonstracje uliczne".
To było już jednak w czwartek po południu (czasu warszawskiego), po tym jak sam Donald Trump zapowiedział, że 20 stycznia przekaże „w uporządkowany sposób" władzę następcy. Wcześniej, gdy wynik starcia nie był jasny, Duda odmówił jednoznacznego potępienia miliardera. „Wydarzenie w Waszyngtonie to wewnętrzna sprawa Stanów Zjednoczonych, które są państwem demokratycznym i praworządnym" – pisał na Twitterze.
Prezydent przez wiele ostatnich tygodni zwlekał z pogratulowaniem Bidenowi zwycięstwa, ograniczając się do podkreślenia jego udanej kampanii wyborczej. Zrobił to dopiero w tym samym momencie co Władimir Putin. Taką strategię trudno zrozumieć, bo wobec przyjaznych dla Chin (umowa handlowa z UE) i Rosji (Nord Stream 2) gestów Niemiec, Polska ma spore szanse dobrze ułożyć sobie stosunki z nową administracją USA. Dotychczasowy szef gabinetu prezydenta Krzysztof Szczerski ma teraz tworzyć Biuro Międzynarodowe przy głowie państwa, które w szczególności poświęci się relacjom z Ameryką.
Takiej wstrzemięźliwości nie było widać wobec wydarzeń za Atlantykiem w innych krajach zachodnich.
– To, co dziś wydarzyło się w Waszyngtonie, zdecydowanie nie jest Ameryką – oświadczył po angielsku prezydent Emmanuel Macron. Szczególną uwagę zwróciła deklaracja sekretarza generalnego NATO Jensa Stoltenberga, który jest związany stanowiskiem 30 państw członkowskich, w tym najpotężniejszego z nich – Ameryki. A jednak Norweg pisał o „szokujących scenach w Waszyngtonie" i konkludował: „wynik tych demokratycznych wyborów musi być respektowany".