Przez dłuższy czas pracowałem na uniwersytecie w Kopenhadze. Park Tivoli, design Jacobsena, przyjazna atmosfera. Żyć, nie umierać. Ojczyzna Kierkegaarda, mistrza nordyckiego samoudręczenia, od lat znajduje się na podium trzech najszczęśliwszych krajów świata. A jednak wystarczyło przejść w rozmowach na temat Grenlandii, by na twarzach pojawiało się zakłopotanie. Historycy nie ukrywali ciężaru tematu. Jedni przebąkiwali coś o sprowokowanej pladze alkoholizmu i narkomanii. Inni ze wstydem wspominali o medycznych eksperymentach na kobietach. Włos się jeżył na głowie. Historia Grenlandii to opowieść o strukturalnej dyskryminacji. Największa wyspa świata była jedną z wielu europejskich kolonii. Nie oznaczało to „hygge” dla mieszkańców.
Lekcja grenlandzka? Status wiernego sojusznika nie gwarantuje lepszego traktowania
Oczywiście ciemna strona skandynawskiego medalu przypomina się w chwili geopolitycznych ekscesów prezydenta Donalda Trumpa. W mediach społecznościowych odnajdujemy mapy, na których USA puchną na północ, czasem na południe oraz w bok. Właśnie kosztem podlegającego duńskiej koronie terytorium. Pomiędzy Waszyngtonem a Kopenhagą odbyła się rozmowa w tak ostrej formie, że Mette Frederiksen, premier Danii, błyskawicznie wyruszyła po wsparcie w europejskich stolicach. To nieoczywiste w przypadku kraju trzymającego się na lekki dystans do UE (ćwierć wieku temu w referendum odrzucono przyjęcie euro).
Czytaj więcej
Amerykański prezydent Donald Trump grozi nawet wojskowym najazdem na największą na świecie wyspę. Co go tam przyciąga?
Gdyby ktoś w Polsce chciał się tutaj osunąć w schadenfreude, byłby w błędzie. To zapowiedź polityki USA wobec krajów małej i średniej wielkości, w tym Polski. Lekcja grenlandzka? Status wiernego sojusznika nie gwarantuje lepszego traktowania. O stawianiu się Amerykanom w Europie najgłośniej mówią ci, którzy nie sąsiadują bezpośrednio z Rosją Putina.
Dlaczego w XXI wieku Europejczycy mieliby razem bronić byłej kolonii?
Gdy prezydent Trump ciska cłami niczym Zeus gromami, sprawa Grenlandii objawia całą dwuznaczność. O strategicznym znaczeniu wyspy i surowcach pod lodowcami napisano wiele. Mniej oczywiste wydaje się, dlaczego w XXI wieku Europejczycy mieliby razem bronić byłej kolonii.