Jacek Dubois: O sztuce dla prawa

Intrygujące jest to, czy sztuka może i powinna wpływać na kształt prawa i wybory dokonywane przez sądy.

Publikacja: 05.02.2025 05:40

Jacek Dubois: O sztuce dla prawa

Foto: Adobe Stock

Do głowy przyszło mi hasło „prawo w służbie sztuki, sztuka w służbie prawa” i zacząłem się zastanawiać, czy w tej z pozoru przypadkowej zbitce słów można doszukać się jakiegoś sensu. Prawo może oczywiście służyć sztuce przez dostarczanie jej tematów. Dużą popularnością cieszą się thrillery sądowe z klasykami gatunków, jak „Dwunastu gniewnych ludzi”, „Zabić drozda” czy „…I sprawiedliwość dla wszystkich”, których akcja rozgrywa się na sali sądowej. Czy może być wdzięczniejszy temat dla scenarzystów niż proces mający ustalić sprawcę zbrodni: jest zagadka, jest spór toczony przez charyzmatyczne strony, czyli prokuratora i obrońcę, i na końcu wyrok ten spór rozstrzygający. Dobrze nakręcony thriller sądowy może dowieść, że pojedynek na słowa bywa atrakcyjniejszy niż na włócznie czy miecze. Co więcej, prezentowany proces nie musi być wymysłem scenarzysty, bo wiele dzieł filmowych, jak „Druga prawda”, „Wyrok w Norymberdze”, „Kto sieje wiatr” czy serial o sprawie O.J. Simpsona to sfabularyzowana relacja z rzeczywistych spraw.

Trzy spojrzenia

W książce „Mordowanie na ekranie” przeanalizowałem kilkadziesiąt wyśmienitych thrillerów sądowych i o ile nie miałem problemu z wyborem filmów zagranicznych, o tyle miałem kłopoty ze znalezieniem produkcji polskich. Wiele ma związek z wymiarem sprawiedliwości, jak „Krótki film o zabijaniu” Krzysztofa Kieślowskiego czy „Układ zamknięty” Ryszarda Bugajskiego, jednak ich akcja toczy się w większości poza salą sądową.

Czytaj więcej

Jacek Dubois: Prawo jako narzędzie terroru

Prawdziwą perłą gatunku jest „Bezmiar sprawiedliwości” wyreżyserowany przez Wiesława Saniewskiego. Bohater zainteresowany procesem sprzed lat rozmawia z jego uczestnikami. Efekt jest nieprawdopodobny, bo widzimy tę samą salę sądową i te same rozgrywające się na niej wydarzenia oczami oskarżyciela, obrońcy i sędziego. Okazuje się, że z każdego miejsca ta sama sala wygląda inaczej, a zdarzenia na niej są inaczej oceniane. Każdy z uczestników skończył te same studia, posługuje się tymi samymi przepisami prawa, ogląda ten sam stan faktyczny, a widzą to, co się dzieje, odmiennie. Dwie strony sporu przedstawiają krańcowo różne oceny tych samych zdarzeń, a sąd wydaje wyrok, często pozostający w rozbieżności z tezami obu stron.

Jak wiele jest prawdy w tym, co mówią strony, a co jest jedynie grą na potrzeby wygrania spraw? Na ile strony procesu przedstawiają swoje szczere poglądy, a na ile są one zdeterminowane przez role, które muszą w tym procesie odegrać? To pasjonujące dla obserwatorów. Na koniec decyzje podejmuje sąd, ale czy ta decyzja zawsze jest wynikiem jego rzeczywistej oceny czy jakiegoś kompromisu?

Podobne dramaty jak w „Bezmiarze sprawiedliwości” rozgrywają się na setkach sal sądowych, a zatem prawo pozostaje każdego dnia w służbie sztuki, dostarczając jej tematów, z których niestety polscy twórcy rzadko korzystają. A czy sztuka pozostaje w służbie prawa? W jakiś sposób na pewno, bo je popularyzuje, opowiadając, na czym polega proces, i pokazując, jakie sprawy muszą rozstrzygać sądy. Jednak to dotyczy na ogół procesów fikcyjnych. Ciekawsze jest, czy sztuka może i powinna wpływać na kształt prawa i wybory dokonywane przez sądy.

Prawo prasowe jest tu jednoznaczne: nie można przesądzać o czyjejś winie bądź niewinności, nim takie rozstrzygnięcie zapadnie w wyroku.Czy jednak przestrzeganie tej zasady jest możliwe? Przy dzisiejszej globalizacji informacje o jakimś zdarzeniu, które będzie miało swój finał za kilka lat na sali sądowej, rozchodzą się w kilka minut. I w tym samym momencie reagują media społecznościowe, wydając wyroki przed sądem opinii publicznej, mimo że większości „sędziów” orzekających poprzez komentarze nie są znane nawet podstawowe dowody. Gdy dochodzi do prawdziwego procesu, większość jego obserwatorów ma już wyrobione zdanie, które publicznie przedstawia i na które często wyrok wydany przez prawdziwy sąd nie ma już żadnego wpływu.

Zabierać głos?

Co w takim wypadku powinni robić artyści? Czy pozostawić rozstrzyganie sądom, czy w swojej twórczości zajmować się sprawami, o których dyskutuje społeczeństwo? Oczywiście nie mogą rozstrzygać konkretnych spraw ani zastępować sądów, bo nie mają dostępu do akt, a zatem taki proces odbywałby się z naruszeniem reguł procedury. Mają jednak prawo zadawać pytania istotne i szukać na nie odpowiedzi, bo wyniki takich dociekań bywają pomocne również dla sądów orzekających w konkretnych sprawach.

Spór i przedstawianie argumentów to sposób dochodzenia do prawdy, a stawianie pytań ogólnych może być pomocne w rozwiązaniu spraw konkretnych. Z kolei sala sądowa to idealne miejsce do prowadzenia sporu i dochodzenia do optymalnych rozstrzygnięć; czasem też wystarczy przedstawienie samych argumentów, by sprowokować nas do samodzielnej oceny.

A zatem sztuka może służyć prawu, pomagając w szukaniu odpowiedzi na istotne pytania, z którymi muszą mierzyć się prawnicy. W naszej rzeczywistości istnieje artysta, który zdecydował się mierzyć z takimi zadaniami. Dla reżysera teatralnego Michała Zadary sala sądowa stała się naturalnym miejscem jego sztuk, w których stawia pytania o odpowiedzialność. W spektaklu „Sytuacja graniczna” zdecydował się posadzić na ławie oskarżonych państwo polskie, by zmusić nas do przemyślenia, czy ktoś powinien odpowiadać za metody stosowane wobec nielegalnych emigrantów na granicy. Z kolei w „Smutnej rzece” szuka odpowiedzialnych za zatrucie Odry. Wielu prawników zastanawiało się z pewnością nad tymi problemami, a próba znalezienia takich odpowiedzi przez Michała Zadarę i jego zespół to sztuka w służbie prawa. Doceniając to, co robi reżyser, jako kancelaria zgłosiliśmy jego kandydaturę do nagrody im. Zygmunta Hubnera. Powodzenia, Michał.

Autor jest adwokatem, sędzią Trybunału Stanu

Do głowy przyszło mi hasło „prawo w służbie sztuki, sztuka w służbie prawa” i zacząłem się zastanawiać, czy w tej z pozoru przypadkowej zbitce słów można doszukać się jakiegoś sensu. Prawo może oczywiście służyć sztuce przez dostarczanie jej tematów. Dużą popularnością cieszą się thrillery sądowe z klasykami gatunków, jak „Dwunastu gniewnych ludzi”, „Zabić drozda” czy „…I sprawiedliwość dla wszystkich”, których akcja rozgrywa się na sali sądowej. Czy może być wdzięczniejszy temat dla scenarzystów niż proces mający ustalić sprawcę zbrodni: jest zagadka, jest spór toczony przez charyzmatyczne strony, czyli prokuratora i obrońcę, i na końcu wyrok ten spór rozstrzygający. Dobrze nakręcony thriller sądowy może dowieść, że pojedynek na słowa bywa atrakcyjniejszy niż na włócznie czy miecze. Co więcej, prezentowany proces nie musi być wymysłem scenarzysty, bo wiele dzieł filmowych, jak „Druga prawda”, „Wyrok w Norymberdze”, „Kto sieje wiatr” czy serial o sprawie O.J. Simpsona to sfabularyzowana relacja z rzeczywistych spraw.

Pozostało jeszcze 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Rzecz o prawie
Arkadiusz Sobczyk: Firma jako administrator, czyli ważkie skutki błędu
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Adwokaturo, czemu sobie to robisz?
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: „Nie bać Tuska” kontra osiem gwiazdek
Rzecz o prawie
Rafał Rozwadowski: Tekst człowieka czy AI? Prawo nie daje odpowiedzi
Rzecz o prawie
Marek Domagalski: Adwokat nie zastąpi sędziego, a sędzia biegłego