Do głowy przyszło mi hasło „prawo w służbie sztuki, sztuka w służbie prawa” i zacząłem się zastanawiać, czy w tej z pozoru przypadkowej zbitce słów można doszukać się jakiegoś sensu. Prawo może oczywiście służyć sztuce przez dostarczanie jej tematów. Dużą popularnością cieszą się thrillery sądowe z klasykami gatunków, jak „Dwunastu gniewnych ludzi”, „Zabić drozda” czy „…I sprawiedliwość dla wszystkich”, których akcja rozgrywa się na sali sądowej. Czy może być wdzięczniejszy temat dla scenarzystów niż proces mający ustalić sprawcę zbrodni: jest zagadka, jest spór toczony przez charyzmatyczne strony, czyli prokuratora i obrońcę, i na końcu wyrok ten spór rozstrzygający. Dobrze nakręcony thriller sądowy może dowieść, że pojedynek na słowa bywa atrakcyjniejszy niż na włócznie czy miecze. Co więcej, prezentowany proces nie musi być wymysłem scenarzysty, bo wiele dzieł filmowych, jak „Druga prawda”, „Wyrok w Norymberdze”, „Kto sieje wiatr” czy serial o sprawie O.J. Simpsona to sfabularyzowana relacja z rzeczywistych spraw.
Trzy spojrzenia
W książce „Mordowanie na ekranie” przeanalizowałem kilkadziesiąt wyśmienitych thrillerów sądowych i o ile nie miałem problemu z wyborem filmów zagranicznych, o tyle miałem kłopoty ze znalezieniem produkcji polskich. Wiele ma związek z wymiarem sprawiedliwości, jak „Krótki film o zabijaniu” Krzysztofa Kieślowskiego czy „Układ zamknięty” Ryszarda Bugajskiego, jednak ich akcja toczy się w większości poza salą sądową.
Czytaj więcej
Polityka publicznej groźby prawem przynosi owoce.
Prawdziwą perłą gatunku jest „Bezmiar sprawiedliwości” wyreżyserowany przez Wiesława Saniewskiego. Bohater zainteresowany procesem sprzed lat rozmawia z jego uczestnikami. Efekt jest nieprawdopodobny, bo widzimy tę samą salę sądową i te same rozgrywające się na niej wydarzenia oczami oskarżyciela, obrońcy i sędziego. Okazuje się, że z każdego miejsca ta sama sala wygląda inaczej, a zdarzenia na niej są inaczej oceniane. Każdy z uczestników skończył te same studia, posługuje się tymi samymi przepisami prawa, ogląda ten sam stan faktyczny, a widzą to, co się dzieje, odmiennie. Dwie strony sporu przedstawiają krańcowo różne oceny tych samych zdarzeń, a sąd wydaje wyrok, często pozostający w rozbieżności z tezami obu stron.
Jak wiele jest prawdy w tym, co mówią strony, a co jest jedynie grą na potrzeby wygrania spraw? Na ile strony procesu przedstawiają swoje szczere poglądy, a na ile są one zdeterminowane przez role, które muszą w tym procesie odegrać? To pasjonujące dla obserwatorów. Na koniec decyzje podejmuje sąd, ale czy ta decyzja zawsze jest wynikiem jego rzeczywistej oceny czy jakiegoś kompromisu?