Już wcześniej jako sygnał kłopotów budżetu odczytano zachowanie minister finansów Teresy Czerwińskiej. Nie było jej na konwencji programowej Prawa i Sprawiedliwości, gdy Jarosław Kaczyński ogłaszał „piątkę" obietnic wyborczych. Złej kondycji finansów państwa miało też dowodzić to, że także później nie zabrała oficjalnie głosu w tej sprawie. Potem zniknęła. To przerodziło się w pogłoski o jej możliwej dymisji.

W poniedziałek Czerwińska zabrała wreszcie głos. Stwierdziła, że pogłoski o jej dymisji są mocno przesadzone. Powiedziała też jednak, że nie mamy co w tym roku liczyć na nadwyżki w budżecie, a dziura w kasie państwa z miesiąca na miesiąc będzie rosła. Minister dodała, że szuka pieniędzy w budżecie na sfinansowanie nowej „piątki" PiS i chce zrobić wszystko, aby deficyt sektora finansów publicznych nie przekroczył 3 proc. PKB.

Wszystko to źle rokuje. Już obietnice PiS z poprzedniej kampanii wyborczej (m.in. 500+ i obniżka wieku emerytalnego) finansowane były w części z deficytu. Rządowi pomagała przy tym doskonała koniunktura gospodarcza i dodatkowe pieniądze z uszczelnienia podatków. Mimo to nie udało się wyprowadzić finansów państwa nad kreskę, choć wiele krajów UE to zrobiło, przygotowując się na gorsze czasy. My tę szansę zmarnowaliśmy. Teraz gospodarka światowa będzie hamować, już to widać m.in. w Niemczech, czyli u naszego najważniejszego partnera handlowego. Coraz trudniej będzie też pozyskać dodatkowe pieniądze z uszczelnienia podatków – przyznała to sama minister finansów. Mało prawdopodobne, by jej dymisja zachęciła rząd do wycofania się z nowej „piątki". Mogłaby być jednak sygnałem alarmowym, że skoro realizacji obietnic wyborczych nie chcą się podjąć oddani do tej pory sprawie fachowcy, to droga wybrana przez partię rządzącą robi się zbyt niebezpieczna.

Bo taka rzeczywiście jest. 3 proc. deficytu to granica dopuszczalna w Unii Europejskiej. Jej przekroczenie może oznaczać nałożenie procedury nadmiernego deficytu, a to wiąże się z koniecznością wprowadzenia planu oszczędnościowego. Już przez to przechodziliśmy. Rząd PO–PSL musiał zbijać nadmierny deficyt, ciął wydatki, zamrażał płace w budżetówce, podniósł VAT. Boleśnie odczuliśmy to we własnych portfelach. Wtedy rząd miał usprawiedliwienie dla takich działań – świat zmagał się z potężnym kryzysem gospodarczym. Teraz takiego alibi nie ma. W kłopoty wpadamy właściwie w szczycie koniunktury. Strach pomyśleć, co będzie dalej. Na piątek agencja ratingowa Fitch zapowiedziała rewizję oceny Polski. Informacje o wzroście deficytu w okolicę granicy 3 proc. mogą na tej ocenie zaważyć negatywnie.