Zmarła Maria Koterbska, wielka dama polskiej piosenki

Zmarła Maria Koterbska, kochająca swing niekwestionowana dama polskiej piosenki. Miała 96 lat.

Aktualizacja: 19.01.2021 06:06 Publikacja: 18.01.2021 23:30

Maria Koterbska

Maria Koterbska

Foto: NAC

Zadebiutowała jeszcze w czasie studiów farmaceutycznych. Potem jej kariera potoczyła się szybko. W filmie „Irena do domu” zaśpiewała piosenkę „Karuzela, karuzela”, którą później nuciła cała Polska. Nie mniejszą popularnością cieszyły się inne jej utwory: „Parasolki”, „Brzydula i rudzielec” czy „Serduszko puka...”.

– Swing był moim życiem, a Ella Fitzgerald i Frank Sinatra – chlebem powszednim – mówiła w rozmowie z „Rz” w 1999 roku.

– Maria Koterbska była dla mojego pokolenia głosem, który rozjaśniał straszną nudę i szarość czasów socrealizmu – opowiadał wówczas o niej Wojciech Młynarski. – Była pierwszą polską piosenkarką swingującą po polsku. Śpiewała bardzo nowocześnie, po amerykańsku. Poznałem ją jako początkujący autor, kiedy występowała w kabarecie Wagabunda. Wkrótce zaśpiewała kilka piosenek z moimi tekstami. Miała swój repertuar, nie goniła za modą. Była tak popularna i tak się wszystkim podobała, że nie miała właściwie krytyków. Zawsze byłem przede wszystkim pod urokiem jej jako kobiety – pełnej wdzięku i uroku. Ma bardzo dobry gust do piosenek, ubioru i mężczyzn.

Zaczęła śpiewać przez przypadek.

– Koledzy namówili mnie, żebym wzięła udział w koncercie „Studenci na odbudowę Warszawy”. Program oglądał profesor Andrzej Bursa, który zwrócił na mnie uwag´. Polecił mnie Jerzemu Haraldowi – ówczesnemu szefowi orkiestry Rozgłośni Śląskiej Polskiego Radia, który zaproponował mi współpracę. Zaśpiewałam w jego radiowej audycji „Melodie świata”: „Brzydulę i rudzielca” oraz „Mój chłopiec piłkę kopie”. Te piosenki napisali dla mnie Jerzy Harald i Krystyna Wnukowska. Kilka miesięcy później wystąpiłam po raz pierwszy na koncercie w Katowickiej Filharmonii. Po mnie występowali bardzo znani aktorzy i piosenkarze, ale sala wołała: „Koterbska!” i znowu zaśpiewałam te dwie piosenki. To było wspaniałe. Słuchacze zaczęli się bardzo interesować mną i moim swingowaniem. Byli ciekawi jak wyglądam – nie było przecież jeszcze telewizji. Zaczęły się koncerty i powolne „wchodzenie w branżę”. Za koncert dostawałam 200 zł i choć były to grosze, wiedziałam, że będzie lepiej. Utwierdzał mnie w tym przekonaniu Jerzy Harald. Cały czas moim najważniejszym doradcą był ojciec. Przygotowywał mnie muzycznie, opracowywał moje pierwsze piosenki. Potem zaczęłam śpiewać amerykańskie standardy. Był 1951 rok – czas, który w Polsce nie sprzyjał takim poczynaniom. Tak się na tym dorobiłam, że zatrzymali mi wszystkie audycje w radiu – przeszło rok nie można ich było nadawać. Haraldowi także wstrzymali wszystkie nagrania. Do Warszawy przyjechałam dopiero po trzech latach zawodowego śpiewania. Pierwszy mój koncert odbył się w Hali Mirowskiej – tak wielkie było zainteresowanie. Dla mnie było to niesamowite przeżycie.

– Warszawa nie miewała jeszcze wówczas takich wielkich masowych imprez, a jednak sala pękała w szwach – wspominał Andrzej Ibis–Wróblewski, organizator koncertu. – Przez pewien czas jej nagrania były zakazane, bo lata 50. były epoką pieśni masowej, nieoficjalnie zwanej – musową – propagującej przede wszystkim idee pracy. Od tego wolne były piosenki Marysi Koterbskiej. Miała dar nawiązywania bezpośredniego i intymnego kontaktu z poszczególnymi słuchaczami, a nie – z masą odbiorców.

Maria Koterbska pochodziła z rodziny kochającej muzykę. Jej ojciec Władysław – absolwent konserwatoriów we Lwowie, Wiedniu i Krakowie – był skrzypkiem, matka – pianistką.

– Kiedy tata przyjechał do Bielska na koncert – rozchorował się pianista – akompaniator. Zamiast niego zagrała Janina Mirowska – moja mama – opowiadała Koterbska. - Potem zaproponował jej jeszcze jakiś koncert. I tak już został. Zaczął uczyć w szkole muzycznej w Bielsku, dyrygował w teatrze, napisał kilka operetek, wiele muzycznych książek. Mama grała w teatrze amatorskim. Przed wojną w Bielsku nie było polskiego teatru. Niemcy sprowadzali z Wiednia, Berlina wspaniałe zespoły. Ojciec założył w Bielsku polski chór, zaczął działać w amatorskim teatrze. Przedstawienie „Krakowiaków i Górali” było niemal rodzinnym przedsięwzięciem: ojciec dyrygował, ja z siostrą i bratem tańczyliśmy, mama grała główną rolę. Mieszkaliśmy z dziadkami. Oni – na parterze, my zajmowaliśmy piętro, gdzie mieszkamy do dziś. Przez dom przewijała się plejada ludzi kochających muzykę. Zawsze było gwarno i wesoło. Wspominam ten czas z ogromną serdecznością. Podobnie upływało dzieciństwo mojego syna, a teraz – moich wnuków. Dzieciństwo to taki krótki czas, a radość i wspomnienia zostają na całe dorosłe życie.

Maria Koterbska marzyła, żeby zostać aktorką.

– Ale te marzenia nie spełniły się, bo wybuchła wojna. W czasie wojny ojciec był w Guberni, ukrywał się, a my zostaliśmy z matką. Tu był Reich. Wyrzucili nas z domu. Mieszkaliśmy w jednym pokoju, wszyscy pracowaliśmy w fabrykach, żeby nas nie wywieźli do Niemiec i żeby mieć kartki żywnościowe. Po wojnie wszyscy poszliśmy do szkoły. Ojciec miał marną pensję jako nauczyciel muzyki w szkole. To był bardzo ciężki okres, ale i wspaniały, jeżeli chodzi o prywatne życie, bo nie poddawaliśmy się zwątpieniu – chodziliśmy na wycieczki, zimą jeździliśmy na nartach. Zdawanie na farmację było przemyślane. W rodzinie ze strony matki dwie siostry były farmaceutkami. W czasie studiów mogłam mieszkać u cioci w Katowicach, mieście, w którym studiowałam. Szkoły teatralne były w Krakowie i Warszawie. Nie było mowy o tym, żeby moi rodzice mogli sfinansować studia, które wiązały się z ogromnymi kosztami. Farmację studiowałam krótko. Zostawiłam ją, kiedy zaczęły się spełniać moje marzenia.

W 1952 roku Koterbska zaangażowała się do krakowskiego Teatru Satyryków. Występowała tam dwa sezony.

– Wówczas działał już teatr satyryków w Łodzi. W Krakowie chcieli mieć swój. Ludwik Jerzy Kern i Marian Załucki wymyślili, że dobrze będzie mieć w kabarecie gwiazdę – cieszyłam się wtedy ogromną popularnością. Karol Szpalski miał prowadzić konferansjerkę, Marian Załucki – mówić swoje wiersze, a ja – śpiewać. Kiedy złożyli mi propozycję – momentalnie się zdecydowałam, mimo, że dostawać miałam normalną pensję, którą mogłam mieć za 5-6 koncertów. Zdawałam sobie sprawę, że w teatrze będę miała reżysera i mogę się wiele nauczyć. Najpierw jednak trzeba było pomyślnie przejść przesłuchanie u dyrektora Krzemińskiego. Nigdy tego nie zapomnę. To było dla mnie coś strasznego. Zapytał: „Czy pani wie, że w tej sali nie ma mikrofonu?”. A była to ogromna sala – na 1200 miejsc. Dzięki mojej sławetnej dykcji – dobrze poszło. Byłam bardzo szczęśliwa. Zaczęli dla mnie pisać: Ludwik Jerzy Kern, Marian Załucki, Karol Szpalski.

Była współzałożycielką i gwiazdą warszawskiego kabaretu literatów i aktorów „Wagabunda” aż przez 11 lat.

– Pierwsza myśl o założeniu „Wagabundy” powstała w krakowskim Teatrze Satyryków. Kiedyś w Warszawie spotkaliśmy Wysocką i Pawłowskiego – w czasie udziału w tej samej imprezie. Zgadaliśmy się przy wieczornym spotkaniu, że zrobimy literacki kabaret. Bobek Kobiela, Mieczysław Czechowicz, Dudek Dziewoński, Wiesio Michnikowski, Kazio Rudzki – to byli wspaniali kompani. Przyjaźń z niektórymi przetrwała do dziś. Przez kabaret przewinęło się wiele gwiazd. Nie zarabialiśmy dużo, choć miałyśmy z Wysocką najwyższe gaże – po 500 złotych od przedstawienia. Za koncert płacono mi 1000 złotych.

„Wagabunda” pierwsza wyjeżdżała do Londynu, Czechosłowacji, Ameryki. Pamiętam, jak przyjechaliśmy pociągiem do czeskiej Ostravy i od dworca prowadzili nas z kwiatami do ratusza, zupełnie jak jakąś delegację rządową. W Ameryce nie mogli uwierzyć, że jesteśmy z Wysocką tak dobrze ubrane. Pytano nas dyskretnie, czy specjalnie na tę okazję rząd zafundował nam kreacje, żeby pokazać jak w Polsce jest dobrze. W Londynie też byliśmy pierwsi. Z jednej strony siedział Anders ze swoimi przyjaciółmi, z drugiej – przedstawiciele polskiej ambasady. Balansowaliśmy między jednymi i drugimi. To były szokujące wrażenia.

– Poznałem Marysię przy okazji wyjazdu „Wagabundy” do Stanów Zjednoczonych – wspominał  Edward Dziewoński. – Od tamtego czasu jest jedną z moich najbliższych, najserdeczniejszych i najprawdziwszych znajomych. Można się do niej zwrócić z każdym głupstwem i każdą poważną rzeczą. Zawsze człowiekowi pomoże. Ma się do niej bezwzględne i absolutne zaufanie. Poza tym jest świetnym kolegą, na co dzień, na trudno, na łatwo. Jeżeli mogę powiedzieć, że wśród wielu moich znajomych jest kilka osób z najwyższego szczebla, to Maryśka – na pewno do nich należy.

Maria Koterbska wielokrotnie wyjeżdżała zagranicę na indywidualne zaproszenia.

– Byłam na wspaniałym koncercie w Monako. Usłyszeli mnie w radiu i zaprosili. Wszyscy artyści przyjechali z menadżerami – poza mną. Dostałam 1000 zł za koncert, a inni – po 1000 dolarów. Organizatorzy opłacili hotel, przejazd, a honorarium – radio – tyle że nie w Monako, a w Polsce. Mogłam zabrać ze sobą tylko kilka dolarów, które wydałam natychmiast na lotnisku i potem w ogóle nie miałam pieniędzy. Zaproponowano mi nagranie dwóch piosenek w radio Monako. Zapłacili mi 100 dolarów za nagrania. Nigdy się do tego nie przyznałam w Pagarcie, bo jeszcze by mi rąbnęli jakiś podatek. Ale przynajmniej mogłam sobie poszaleć w Monako.

Maria Koterbska mieszkała w Bielsku – Białej w domu, w którym się urodziła. Zbudował go jej dziadek – sekretarz księcia Habsburga z Żywca. Uważała, że to jej miejsce na ziemi.

– Kiedy w 1954 roku kręciłam we Wrocławiu film „Irena do domu” – Romek, mój syn, miał 6 miesięcy. Zapewniali mnie, że mogę przyjechać na plan z dzieckiem. Jak zobaczyłam, że po studiu ganiają się szczury – postanowiłam dojeżdżać na plan z Bielska. Codziennie kierowca wiózł mnie do domu, żebym nakarmiła Romka. Nie chciałam się przeprowadzać. Miałam tu ojca, który po śmierci mamy czuł się bardzo samotny. Mąż – inżynier włókiennik – miał tu pracę. 

W repertuarze miała 1500 piosenek, nagrała – 400. Wylansowała wiele przebojów, m.in.: „Wio, koniku”, „Karuzela”, „Augustowskie noce”, „Brzydula i rudzielec”, „Mój chłopiec piłkę kopie”. Mimo to nie lubiła występować na festiwalach.

– Na festiwalu wystąpiłam tylko raz – w Sopocie w 1963 roku. Zaśpiewałam dramatyczną piosenkę „Odejdź smutku” Marka Sarta i Jerzego Millera. Piosenka wzbudziła entuzjazm publiczności. Na drugi dzień – jak opowiadał mi Brzechwa – były walki w jury: „Bo było postanowione kto dostanie I nagrodę. I ty naraz wyskoczyłaś z tą piosenką!”

Dostałam II nagrodę, ale było to cudowne przeżycie. Z sentymentem wspominam też jazzowy festiwal w Belgradzie. Wystąpiłam na zakończenie. Śpiewałam naturalnie amerykańskie standardy i zdobyłam I nagrodę. Potem już nigdy nie decydowałam się na udział w festiwalu. To były dla mnie okropne nerwy i ciężkie przeżycia.

Maria Koterbska była pierwszą polską piosenkarką, która wystąpiła w Izraelu w końcu lat 50.

– Tam mieszkało wielu Żydów z Bielska. Kiedy moi dziadkowie zmarli, mieszkanie na parterze wynajęli państwo Hupertowie – właściciele sklepu jubilerskiego. Wychowywałam się i przyjaźniłam z ich córką Rudką, która później wyjechała do Izraela. Zazwyczaj starałam się przygotować jakąś piosenkę w języku kraju, do którego jechałam. Poszłam do gminy żydowskiej. Stary Żyd, który dobrze pamiętał mojego ojca, nauczył mnie starej żydowskiej piosenki. Na lotnisku witały mnie transparenty: „Witaj, Marysiu! Wita cię Bielsko!” Jak zaśpiewałam specjalnie przygotowaną piosenkę – był jeden wielki ryk – tak płakali. To był strzał w dziesiątkę. Śmialiśmy się, kiedy mówili: „Ona musi być Żydówką, bo taka zdolna”. Potem jeszcze czterokrotnie wyjeżdżałam do Izraela i odnalazłam wreszcie – Rudkę – do dziś się przyjaźnimy.

Największą przyjemność sprawiało zawsze Marii Koterbskiej dawanie koncertów.

– Spotykanie się z ludźmi dawało mi radość. To była frajda, kiedy widziałam uśmiechnięte twarze. Z perspektywy czasu nie mogę sobie jednak wyobrazić, jak wytrzymałam nieustanne podróże, przesiadki pociągowe i tułanie się z walizkami. Jestem osobą szczęśliwą. Staram się nie dostrzegać dolegliwości, które mnie trapią, bo lekarz mówi: „Zgodne z wiekiem”. Nie tracę wigoru. Wciąż ludzie piszą do mnie listy – zadziwia mnie to, zwłaszcza, że jest wśród nich wielu młodych. Moja pogodna natura udziela się ludziom, bo ja staram się przekazać im to, co jest we mnie najlepsze.

Kultura
Europejskie Stolice Kultury 2025: Chemnitz i Nova Gorica – Gorycja
Materiał Promocyjny
Suzuki e VITARA jest w pełni elektryczna
Kultura
Współpraca OmenaArt Foundation z Tate i Sotheby’s
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Co nowego w kinach?
Kultura
Polsko-brytyjski sezon kulturalny. Szereg wydarzeń w obu krajach
Materiał Promocyjny
Warta oferuje spersonalizowaną terapię onkologiczną
Kultura
Maciej Wróbel nowym wiceministrem kultury i dziedzictwa narodowego
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego