Hanoch Levin – izraelski pisarz o polskich korzeniach – jest najczęściej granym w Polsce dramaturgiem. Pierwszy był "Krum" Krzysztofa Warlikowskiego w 2005 r. Na afiszach są teraz "Shitz" (Ateneum) i "Sprzedawcy gumek" (IMKA). W piątek dołączy do nich Teatr Narodowy z "Udręką życia".
Czytaj o polskich korzeniach Hanocha Levina
Ludzi teatru fascynuje świat z pogranicza Czechowa, Brechta i Becketta, a widzów – typy pozbawione cech herosów: nieudacznicy zmagający się z poczuciem braku wartości, niespełnieniem, miłosnym zawodem, samotnością i strachem przed śmiercią. W "Udręce życia" stare małżeństwo mówi o sobie: "Nie było w nas żaru. Wybraliśmy jedno drugiego, bo byliśmy zmuszeni (...) Nie ma tu żadnej miłości, to tylko strach przed byciem samym w nocy".
– Sztuki Hanocha, który miał niezwykłe poczucie humoru, nie są dla mnie pesymistyczne, tylko opowiadają o prawdziwym życiu: raz smutnym, raz wesołym – powiedział "Rz" Danny Tracz, producent, menedżer, wydawca pisarza, z którym przyjaźnił się od czasu studiów aż do jego śmierci w 1999 r.
– Musi być w tej twórczości tajemnica, bo chociaż wszystkie sztuki Levina są mniej więcej do siebie podobne, ich wystawienia bardzo się różnią. W Polsce oglądaliśmy już spektakle w stylu małego realizmu albo metafizyczne, mój będzie jeszcze inny – mówi Jan Englert, dyrektor Teatru Narodowego i reżyser piątkowej premiery. – "Udręka życia" jest fantastycznie skonstruowana, trzeba jednak wymyślić konwencje, by wydobyć wszystkie gatunki, które są w tekście pomieszane. Do takiej literackiej zabawy z postaciami niezbędni są wybitni aktorzy – inaczej wyjdzie teatr bulwarowy, płaski.