Wyrok na Mariusza Kamińskiego jest drakoński — sąd skazał go na 3 lata więzienia oraz zakaz zajmowania stanowisk publicznych przez 10 lat za nadużycia prawa za czasów, gdy kierował on CBA. Wyrok 3 lat odsiadki usłyszał także jego ówczesny zastępca Maciej Wąsik, a dyrektorzy Zarządu Operacyjno-Śledczego Grzegorz Postek i Krzysztof Brendel — po 2,5 roku. Wszystkie wyroki zapadły wiosną tego roku i są wciąż nieprawomocne.
Sąd skazał Kamińskiego i jego trzech współpracowników za tzw. aferę gruntową. Według sądu, w 2007 r. CBA stworzyło fikcyjną sprawę odrolnienia gruntu na Mazurach za łapówkę. Wszystko po to, by dopaść ministra rolnictwa w rządach PiS-Samoobrona-LPR Andrzeja Leppera.
Sędzia Wojciech Łączewski z Sądu Rejonowego dla Warszawy Śródmieścia uznał, że CBA podżegało do korupcji. Zdaniem sędziego brak było podstaw do wszczęcia akcji w resorcie rolnictwa — stąd tak ostre wyroki.
Tyle, że tak naprawdę sądy mają kłopot z jednoznaczną oceną tej sprawy. Gdy w 2012 r. akt oskarżenia przeciw Kamińskiemu trafił pierwszy raz do tego samego sądu, proces został umorzony, bo sędziowie uznali, że nie doszło do przestępstwa. Sprawę komplikuje także to, że równocześnie — także nieprawomocnie — skazani za korupcję w aferze gruntowej zostali współpracownicy Leppera.
W tak skomplikowanej sprawie najmniej potrzebne było to, co zrobił prezydent. Andrzej Duda in blanco, nie czekając na ciąg dalszy procesu Kamińskiego i jego ludzi, ułaskawił całą czwórkę z CBA. W ten sposób stworzył niebezpieczny precedens — jeszcze nigdy nie został ułaskawiony ktoś, kto nie został prawomocnie skazany. Prezydent, który wielokrotnie mówił o równości wobec prawa, właśnie wyniósł ponad prawo grupę swych partyjnych kolegów i sympatyków. Żaden inny obywatel nie ma szans na ułaskawienie w takim trybie.