Czy świat byłby lepszy bez Presleya? Pytanie pozornie absurdalne. Ale pytać można przecież o wszystko. Także o zjawiska kulturowe, a Presley bez wątpienia był zjawiskiem kulturowym. Nie mniej ważnym niż wielkie poematy czy arcydzieła architektury. Można więc przez analogie spytać, czy świat byłby lepszy bez piramid, Angkor Wat, Wielkiego Muru? Z pewnością zginęłoby mniej ludzi od ciężkiej pracy, bata i ukąszeń komarów. Ale może taka ludzka natura, by kosztem wielkiego wysiłku tworzyć pozornie absurdalne dzieła, które stają się przedmiotem adoracji na stulecia.
Elvis Presley, którego 90. urodziny świętujemy na tych łamach, mógł się równie dobrze nie wydarzyć. Co zyskałaby ludzkość? Może sprzedano by mniej narkotyków, mniej ludzi rozbiłoby łby w szalonej konfrontacji z życiem. Rock’n’roll ze swoją dziką mocą nie przeniknąłby tak łatwo do filmu, radia, marketingu. Ameryka pozostałaby dłużej krainą łagodności, pluszowego stylu życia, a bogiem do dziś byłby Frank Sinatra. Może. Ale może równouprawnienie ludności nazywanej dziś Afroamerykanami toczyłoby się dużo wolniej, mniej sił mieliby pastor Martin Luther King, a symbolami ich muzyki pozostałaby na lata śmieszna Siostra Rosetta Tharpe czy Bo Diddley z idiotycznymi kanciastymi gitarami. Tak mogło być. Ale wydarzył się Presley i zmienił świat.
Jak Elvisa Presleya słuchało się w Polsce
Naprawdę trudno o nim pisać znad Wisły, bo nawet wciąż żyjący tu jego rówieśnicy nie byli częścią rewolucji, którą zafundował, i znają to tylko z opowieści. Polska była wtedy jednym z baraków obozu socjalistycznego. Zachwycano się tu pieśniami znad Wołgi w stylu „Biełyje Rozy” i rozczulano przy Czajkowskim. Muzyka? Może w kręgach najbardziej elitarnych słuchano jazzu. Ale rock’n’roll? Rockabilly? To były tylko nazwy. I wszystko toczyłoby się pewnie dalej w rytm stalinowskich pieśni z filmu „Świat się śmieje”, gdyby nie Presley.
Czytaj więcej
„Priscilla” to kolejny po „Elvisie” film wracający do świata króla rocka. I znów oglądamy Presleya oczami drugiej osoby.
To on rozwalił system. Zdetonował Amerykę, połączył w spójną całość bunt, niepokój, talent, seksualność, wybitny głos i niebezpieczne tematy. Po Presleyu Ameryka, a za nią cały świat, były już zupełnie inne. „Usłyszałem »Blue suede shoes« i nie mogłem w nocy spać” – napisał po latach dla grupy Perfect Bogdan Olewicz swoje genialne zdanie. I myślę sobie, że geniusz tych kilku słów jest w tym, że mogło powstać w każdym ludzkim języku. Bo może tylko gdzieś w dżunglach Nowej Gwinei czy Borneo nie usłyszano Presleya. Ale wszędzie tam, gdzie słuchało się radia, Elvis Presley musiał wywrzeć na słuchaczach dokładnie to samo wrażenie.