Kilka miesięcy temu wyraziłem pogląd, że najważniejszym problemem polskiej nauki jest to, iż nie jest ona ważna dla polityków. Wyobraźmy sobie jednak, że nauka dla polityków stała się ważna – nie chwilowo, w toku kolejnej kampanii wyborczej. Nie deklaratywnie – by złagodzić niezadowolenie po kolejnych ekscesach jakiegoś przypadkowego ministra. Wyobraźmy sobie, że polscy politycy problemy naszej nauki rzeczywiście chcą rozwiązać, bo zrozumieli, że to poziom rozwoju naukowego będzie jednym z najważniejszych czynników decydujących o przyszłości kraju.
Najpowszechniej wskazywaną bolączką polskiej nauki jest jej niedofinansowanie. Sądzę jednak, że zwiększenie poziomu finansowania polskiej nauki nie rozwiąże jej najważniejszych problemów. Nawet jeśli rząd zdecydowałby się – co uważam za konieczne i możliwe – zwiększyć nakłady na naukę o 100 proc. w ciągu najbliższych czterech–pięciu lat, to nie przyniosłoby to znaczącej poprawy poziomu naszej nauki i szkolnictwa wyższego. Teza ta wielu oburzy, ale moje doświadczenia zarządzania jednostkami naukowymi nauczyły mnie żartobliwej prawdy powtarzanej przez naukowców – nie ma takich pieniędzy, których nie byliby oni w stanie wydać, i nie ma takich badań, których fiaska nie byliby oni w stanie usprawiedliwić. Wzrost nakładów na polską naukę – nie homeopatyczny, lecz realny, analogiczny do tempa wzrostu wydatków na zbrojenia – przyniesie pożądane efekty tylko wówczas, jeśli najpierw rozwiązane zostaną dwa inne problemy.
Dlaczego polska nauka jest nieefektywna?
Po pierwsze, głębokiej zmianie powinien ulec obowiązujący model dystrybucji środków na naukę i szkolnictwo wyższe. A po drugie, model odpowiedzialności systemu nauki wobec finansującego ją społeczeństwa. Zmiany te nie mogą jedynie poprawiać obecnego systemu, lecz muszą ten system fundamentalnie przebudować. W jaki sposób?
Zamiast łatwego krzyku o więcej pieniędzy najpierw trzeba stworzyć warunki do tego, by ów wzrost nakładów przyniósł społeczeństwu i państwu realne efekty
Obecny model dystrybucji środków na naukę i szkolnictwo wyższe jest modelem reaktywnym. W uproszczeniu, większość środków trafia tam, gdzie studiuje największa liczba studentów i gdzie prowadzone są najbardziej kosztochłonne kierunki studiów. Ponieważ rząd ma ograniczony wpływ na kosztochłonność kierunków studiów (wynikającą z przesłanek obiektywnych) oraz liczbę studentów wybierających określone kierunki studiów (autonomia uczelni), to w rzeczywistości rząd ani nie kształtuje aktywnie polityki edukacyjnej, ani nie ma środków na odpowiednie finansowanie badań. A ponieważ rząd żadnych swoich pieniędzy nie ma, bo wydaje tylko pieniądze społeczeństwa, to społeczeństwo „rozsmarowuje” rocznie kilkadziesiąt miliardów złotych na naukę i szkolnictwo wyższe bez żadnych priorytetów i bez wpływu na to, na co te pieniądze wydaje.