Andrzej Dybczyński: Polskiej nauce potrzeba nie reformy, lecz reformacji

Nauka nie istnieje sama dla siebie – istnieje dla społeczeństwa, które ją finansuje. Fundamentalna dla niej idea autonomii uległa w Polsce wypaczeniu i przerodziła się w częsty brak odpowiedzialności instytucji naukowych za wydatkowanie publicznych pieniędzy – pisze Andrzej Dybczyński, były prezes Sieci Badawczej Łukasiewicz.

Publikacja: 02.02.2025 16:23

Siedziba Polskiej Akademii Nauk

Siedziba Polskiej Akademii Nauk

Foto: Adobe Stock

Kilka miesięcy temu wyraziłem pogląd, że najważniejszym problemem polskiej nauki jest to, iż nie jest ona ważna dla polityków. Wyobraźmy sobie jednak, że nauka dla polityków stała się ważna – nie chwilowo, w toku kolejnej kampanii wyborczej. Nie deklaratywnie – by złagodzić niezadowolenie po kolejnych ekscesach jakiegoś przypadkowego ministra. Wyobraźmy sobie, że polscy politycy problemy naszej nauki rzeczywiście chcą rozwiązać, bo zrozumieli, że to poziom rozwoju naukowego będzie jednym z najważniejszych czynników decydujących o przyszłości kraju.

Najpowszechniej wskazywaną bolączką polskiej nauki jest jej niedofinansowanie. Sądzę jednak, że zwiększenie poziomu finansowania polskiej nauki nie rozwiąże jej najważniejszych problemów. Nawet jeśli rząd zdecydowałby się – co uważam za konieczne i możliwe – zwiększyć nakłady na naukę o 100 proc. w ciągu najbliższych czterech–pięciu lat, to nie przyniosłoby to znaczącej poprawy poziomu naszej nauki i szkolnictwa wyższego. Teza ta wielu oburzy, ale moje doświadczenia zarządzania jednostkami naukowymi nauczyły mnie żartobliwej prawdy powtarzanej przez naukowców – nie ma takich pieniędzy, których nie byliby oni w stanie wydać, i nie ma takich badań, których fiaska nie byliby oni w stanie usprawiedliwić. Wzrost nakładów na polską naukę – nie homeopatyczny, lecz realny, analogiczny do tempa wzrostu wydatków na zbrojenia – przyniesie pożądane efekty tylko wówczas, jeśli najpierw rozwiązane zostaną dwa inne problemy.

Dlaczego polska nauka jest nieefektywna?

Po pierwsze, głębokiej zmianie powinien ulec obowiązujący model dystrybucji środków na naukę i szkolnictwo wyższe. A po drugie, model odpowiedzialności systemu nauki wobec finansującego ją społeczeństwa. Zmiany te nie mogą jedynie poprawiać obecnego systemu, lecz muszą ten system fundamentalnie przebudować. W jaki sposób?

Zamiast łatwego krzyku o więcej pieniędzy najpierw trzeba stworzyć warunki do tego, by ów wzrost nakładów przyniósł społeczeństwu i państwu realne efekty

Obecny model dystrybucji środków na naukę i szkolnictwo wyższe jest modelem reaktywnym. W uproszczeniu, większość środków trafia tam, gdzie studiuje największa liczba studentów i gdzie prowadzone są najbardziej kosztochłonne kierunki studiów. Ponieważ rząd ma ograniczony wpływ na kosztochłonność kierunków studiów (wynikającą z przesłanek obiektywnych) oraz liczbę studentów wybierających określone kierunki studiów (autonomia uczelni), to w rzeczywistości rząd ani nie kształtuje aktywnie polityki edukacyjnej, ani nie ma środków na odpowiednie finansowanie badań. A ponieważ rząd żadnych swoich pieniędzy nie ma, bo wydaje tylko pieniądze społeczeństwa, to społeczeństwo „rozsmarowuje” rocznie kilkadziesiąt miliardów złotych na naukę i szkolnictwo wyższe bez żadnych priorytetów i bez wpływu na to, na co te pieniądze wydaje.

Efekty? Instytucje powołane do rozwoju badań (Polska Akademia Nauk, Sieć Badawcza Łukasiewicz, instytuty badawcze) pozostają trwale i głęboko niedofinansowane. Nie są w stanie nie tylko prowadzić wieloletnich, ryzykownych programów badawczych, ale mają problemy z kwestiami tak podstawowymi, jak utrzymanie infrastruktury czy wynagradzanie naukowców. Dyskusje o potrzebie wyrównania wynagrodzenia w instytutach PAN do poziomu płacy minimalnej są tak absurdalne, jak absurdalne byłyby dyskusje o tym, jak zapewnić polskim żołnierzom osełki, by ich bagnety były wystarczająco ostre do obrony kraju przed rosyjską inwazją.

Reforma polskiej nauki: Reaktywny model dystrybucji pieniędzy musi zostać zastąpiony modelem kreatywnym

W ciągu minionych 30 lat obserwowaliśmy skutki takiej polityki również w obszarze szkolnictwa wyższego. Kształcenie 27 tys. absolwentów politologii rocznie przy zapotrzebowaniu szacowanym na około 3 tys. oznaczało masową produkcję bezrobotnych z wyższym wykształceniem. Kształcenie 5 tys. lekarzy rocznie przy zapotrzebowaniu na 9 tys. oznacza zaś niedostępność opieki lekarskiej dla biedniejszej części społeczeństwa oraz prywatyzację opieki zdrowotnej dla osób bogatszych. Oczywiście czterech politologów chętnie zastąpi jednego lekarza, ale mogłoby nam wówczas zabraknąć pacjentów.

Reaktywny model dystrybucji pieniędzy musi zostać zastąpiony modelem kreatywnym, i to kreatywnym w kilku wymiarach. Dopiero wówczas wzrost środków na naukę i szkolnictwo wyższe przyniesie pożądane efekty. W modelu kreatywnym pieniądze są kierowane przede wszystkim tam, gdzie zaspokajane są potrzeby społeczeństwa, państwa i gospodarki – a nie tam, gdzie grupa pasjonatów uprawia swoje hobby. Próbą zbudowania takiego modelu kreatywnego była inicjatywa doskonałości uczelni badawczych. Przejawem rozumienia tej potrzeby są też dyskusje na temat tego, czy środki finansowe powinny być koncentrowane na rozwoju wybranych, „przyszłościowych” dyscyplin naukowych. Innym przejawem tego problemu są spory, do jakiego stopnia pieniądze powinny trafiać na najlepsze polskie uczelnie, a do jakiego stopnia finansować lokalne ośrodki.

Czytaj więcej

Andrzej Dybczyński: Jak uratować Sieć Badawczą Łukasiewicz

Wszystkie te dyskusje dowodzą zrozumienia problemu nieefektywnej dystrybucji pieniędzy, ale proponowane rozwiązania są błędne, ponieważ w każdym przypadku zakładają jedynie dwuwymiarowy model rozdziału środków. Tymczasem instytucje naukowe powinny zaspokajać bardzo różne potrzeby, w związku z czym nie tylko modele reaktywne, ale również kreatywne, ale zbyt proste modele dystrybucji pieniędzy nie pozwolą na ich efektywną alokację. Wielowymiarowy i kreatywny model dystrybucji pieniędzy powinien uwzględniać zróżnicowane priorytety polityki naukowej państwa oraz odmienne zadania różnych instytucji naukowych.

W takim modelu uwzględnione powinny być zadania związane z kształceniem kadr dla nowoczesnej gospodarki (np. zawody przyszłości), zadania związane z kształceniem w odpowiedniej liczbie specjalistów w dziedzinach kluczowych dla społeczeństwa (np. lekarze czy nauczyciele), ale także kierunki studiów o kulturotwórczym, ważnym dla naszej tożsamości charakterze. Z kolei finansowanie badań naukowych powinno skończyć z mrzonką o zdolności Polski do brania udziału w globalnym wyścigu naukowym i technologicznym w każdym jego obszarze – nie mamy na to ani pieniędzy, ani potencjału.

Oczywiście czterech politologów chętnie zastąpi jednego lekarza, ale mogłoby nam wówczas zabraknąć pacjentów

Zamiast tego powinniśmy skoncentrować większość środków na kilku dziedzinach, realizując dwa cele. Po pierwsze i najważniejsze, badania naukowe powinny zapewniać nam konieczną dla bezpieczeństwa państwa autonomię technologiczną. Po drugie, finansowane powinny być projekty, w których polskie środowisko naukowe ma szanse prowadzenia badań istotnych w skali międzynarodowej. Szanse realne, oparte na obiektywnie ocenionych zasobach i zdolnościach, a nie na umiejętności zwodzenia polityków przez samych naukowców.

Polska nauka musi poczuć odpowiedzialność wobec społeczeństwa

Drugą reformą konieczną, zanim zwiększone zostaną nakłady na naukę, jest stworzenie modelu odpowiedzialności polskiej nauki wobec społeczeństwa. Nauka nie istnieje sama dla siebie – istnieje dla społeczeństwa, które ją finansuje. Fundamentalna dla niej idea autonomii uległa w Polsce wypaczeniu i przerodziła się w częsty brak odpowiedzialności instytucji naukowych za wydatkowanie publicznych pieniędzy. W systemie dzisiejszym polska nauka nie jest wobec społeczeństwa odpowiedzialna w ogóle – choć to ono tę naukę finansuje. Dziś jest odpowiedzialna jedynie wobec samej siebie, czego skutkiem są utrwalone od dziesięcioleci patologie i przede wszystkim niski poziom – z budzącymi dumę wyjątkami – w porównaniu z nauką światową. Niekończące się zaś dyskusje na temat błędów obecnego systemu ewaluacji jednostek naukowych jedynie maskują problem braku odpowiedzialności nauki przed społeczeństwem. Próbujemy bowiem odpowiedzieć na pytanie, jak polska nauka powinna być mądrzej odpowiedzialna przed samą sobą, zamiast odpowiedzieć na pytanie, jak polska nauka powinna być odpowiedzialna przed obywatelami, którzy ją finansują.

Czytaj więcej

Ewaluacja nauki po nowemu. Minister sprawdzi, czy wykładowca jest dobry

Budowa systemu odpowiedzialności nauki powinna opierać się na założeniu, że różne dziedziny oraz różne instytucje naukowe służą różnym celom – i ocenianie ich według tego samego schematu jest błędem. Porównywanie celów i osiągnięć naukowców z lokalnej uczelni i z największego uniwersytetu w kraju, porównywanie osiągnięć biologów molekularnych do osiągnięć badaczy poetyki starocerkiewnosłowiańskiej jest porównywaniem – jak mawiała moja babcia – oka do zupełnie innej części ciała. Ale my ustawicznie to robimy, ustawicznie narzekając na system ewaluacji i ustawicznie zastanawiając się, co w nim nie działa. Nadajemy sobie kategorie i liczymy punkty, od Karkonoskiej Akademii Nauk Stosowanych po Uniwersytet Warszawski i od fizyki teoretycznej po socjologię. Porównujemy baletnice z bokserami. I dowiadujemy się, że cios boksera jest 50 razy silniejszy od ciosu baletnicy, ale za to baletnica po zrobieniu szpagatu podnosi się z ziemi o trzy miesiące wcześniej niż bokser. Co z takimi wynikami ewaluacji zrobić? Nie wiadomo, ale wiadomo, że to wina Czarnka, Wieczorka, wszystkich przed nimi i wszystkich po nich. Wieszamy psy na ministrach za kolejne manipulacje przy listach czasopism punktowanych, unikając odpowiedzi na pytanie, kto w zaciszu gabinetów te manipulacje na ministrach wymusza.

Zmiana w polskiej nauce jest możliwa. Przykładem np. Polski Ośrodek Rozwoju Technologii

Model odpowiedzialności systemu nauki powinien odpowiadać tej samej wielowymiarowości, której odpowiadać powinien model dystrybucji pieniędzy na naukę. System ewaluacji – jako część takiego modelu odpowiedzialności – powinien zaś odzwierciedlać zróżnicowane cele stawiane instytucjom naukowym przez prowadzące aktywną politykę naukową państwo.

W instytucie tym z grupą naukowców i menedżerów wdrożyliśmy opisywane wyżej mechanizmy. I już po czterech latach PORT stał się rozpoznawalnym na mapie Europy instytutem badawczym

Takie rozwiązania są w Polsce możliwe. Zostało to dowiedzione, choć w mikroskali. W 2019 roku upadająca wrocławska spółka EIT+ została przekształcona w instytut badawczy – Polski Ośrodek Rozwoju Technologii. W instytucie tym z grupą naukowców i menedżerów wdrożyliśmy opisywane wyżej mechanizmy. I już po czterech latach PORT stał się rozpoznawalnym na mapie Europy instytutem badawczym. Zatrudnieni w nim naukowcy zaczęli zdobywać prestiżowe europejskie granty oraz publikować w „Nature”.

To jest możliwe – trzeba jedynie kompetencji i odwagi, by zamiast łatwego krzyku o więcej pieniędzy najpierw stworzyć warunki do tego, by ów wzrost nakładów przyniósł społeczeństwu i państwu realne efekty. Bo dzisiejszej polskiej nauce potrzeba nie reformy, lecz reformacji.

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji

Andrzej Dybczyński

Andrzej Dybczyński

Foto: mat. pras.

Autor

Andrzej Dybczyński

Prezes Centrum Łukasiewicz w latach 2023–2024. Centrum jest jednostką koordynującą pracę instytutów Sieci Badawczej Łukasiewicz

Kilka miesięcy temu wyraziłem pogląd, że najważniejszym problemem polskiej nauki jest to, iż nie jest ona ważna dla polityków. Wyobraźmy sobie jednak, że nauka dla polityków stała się ważna – nie chwilowo, w toku kolejnej kampanii wyborczej. Nie deklaratywnie – by złagodzić niezadowolenie po kolejnych ekscesach jakiegoś przypadkowego ministra. Wyobraźmy sobie, że polscy politycy problemy naszej nauki rzeczywiście chcą rozwiązać, bo zrozumieli, że to poziom rozwoju naukowego będzie jednym z najważniejszych czynników decydujących o przyszłości kraju.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Europa nie jest „kontynentem ludzi naiwnych” – apel aktywistki do Donalda Tuska
Materiał Promocyjny
Technologia daje odpowiedź na zmiany demograficzne
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Jerzy Owsiak kontra Telewizja Republika
Publicystyka
Jan Zielonka: Jak zwalczać populizm
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Jacek Siewiera odszedł z BBN? Oficjalny powód to tylko doskonały pretekst
Publicystyka
Jerzy Haszczyński: Dlaczego zamach w Aschaffenburgu to przełom w niemieckiej polityce migracyjnej?
Materiał Promocyjny
Wystartowały tegoroczne ferie zimowe