Prokreacja
Można się zgodzić z autorami „Standardów", że „edukacja seksualna jest czymś więcej niż tylko przekazywaniem informacji dotyczących prokreacji". Jest jednak rzeczą zaskakującą, iż wśród wyliczonych 11 rezultatów, które holistyczna – a więc pretendująca do miana „całościowej" – edukacja seksualna ma na celu, takie słowa jak prokreacja, rodzina, rodzicielstwo w ogóle się nie pojawiają. W jednym z punktów wspomina się jedynie, że seksualność umożliwia budowanie związków, które powinny być oparte na obopólnym zrozumieniu, równości i szacunku. Potwierdza to w sposób bardzo konkretny sygnalizowany już wcześniej fakt, że w tej koncepcji seksualność stanowi całkowicie autonomiczną sferę ludzkiego życia – umiejętne korzystanie z możliwości, jakie daje erotyka, jest wartością samą w sobie.
Przekazywanie życia albo budowanie rodziny to aktywności inne i w zasadzie niewchodzące w zakres edukacji seksualnej. Mówi się o nich zatem w innych kontekstach, używając przy tym najczęściej nomenklatury prawniczej wiązanej także z prawami człowieka.
Warto zauważyć, że nowoczesny język europejski w kontekście prokreacji skutecznie wprowadził do obiegu kategorię „praw reprodukcyjnych", która z publicznej debaty wyparła właściwie tradycyjne określenia, takie jak macierzyństwo, ojcostwo czy rodzicielstwo. Zabieg ten jest dobrą ilustracją tego, jak konsekwentnie promowana jest zarysowana powyżej modernistyczna koncepcja człowieka. Człowiek jest wolnym indywidualnym podmiotem, który ma prawo w racjonalny, wybrany przez siebie sposób wykorzystywać dany mu przez naturę potencjał.
Prokreacja widziana jest także w tej perspektywie: chęć posiadania dziecka to moja autonomiczna decyzja. Jeżeli ją podejmę, realizuję jedno z wielu przysługujących mi praw. Mam przy tym prawo oczekiwać, że – podobnie jak w przypadku innych praw człowieka – rzeczywistość społeczna będzie tak zorganizowana, abym mógł to czynić skutecznie, bez względu na takie uwarunkowania, jak płeć, preferencje seksualne, stan rodziny etc. W przeciwnym wypadku mielibyśmy do czynienia z jakimś rodzajem wykluczenia i dyskryminacji.
Chrześcijańska wizja rodzicielstwa jest całkowicie odmienna. Prokreacja jest integralną częścią ludzkiej seksualności i poprzez nią niejako materializuje się powołanie człowieka do czynienia z siebie daru dla drugiego. Erotyka inicjuje proces budowania relacji z ukochaną osobą, a prokreacja jest finalnym punktem i faktycznym ziszczeniem wzajemnego oddania się. Tworzy także fundament trwałej wspólnoty, w ramach której wzajemne obdarowywanie promieniuje na kolejne osoby. Wspólnota miłości i daru nie tylko stwarza człowiekowi atrakcyjne możliwości spełnienia, ale także kieruje na drogę ku realizacji powołania do życia w wolności.
Dokąd prowadzą rewolucje
Z tego, co zostało powiedziane, wyraźnie wynika, że spór dotyczący rozumienia seksualności nie jest tylko abstrakcyjnym dyskursem akademickim, lecz przekłada się na konkretne rekomendacje i modele życia kształtujące codzienne relacje osobowe, stosunki społeczne oraz sposób rozumienia i praktykowania ludzkiej wolności. Przez ostatnie dekady dokonują się w tej sferze kolejne rewolucje. Ideowych źródeł tego procesu można upatrywać we wcześniejszych ruchach feministycznych, ale rzeczywistym początkiem stało się wynalezienie skutecznych środków antykoncepcyjnych. Ich powszechne stosowanie zapoczątkowało proces rozdzielania seksualności od prokreacji.
W drugim etapie nastąpiła – znowu na szeroką skalę – mentalna i prawna akceptacja aborcji i rozwodów, co radykalnie osłabiło tradycyjne więzy rodzinne. W tym czasie wynaleziono także metodę zapłodnienia in vitro, co utrwaliło przekonanie o rozdziale seksualności i prokreacji. Obecnie weszliśmy w kolejny etap – frywolnej swobody obyczajowej i komercjalizacji erotyki. Jeżeli seksualność uzyskała status „autonomicznych przeżyć", to nie widać żadnego powodu, aby różnicować wartość związków hetero, homo czy jakichkolwiek innych, liczy się bowiem tylko własna satysfakcja, z uwzględnieniem interesów i bezpieczeństwa partnera/partnerów. Taki sposób myślenia otwiera, być może, perspektywę dla kolejnej, czwartej już, rewolucji: nowością, która zdaje się poszerzać możliwości swobodnego korzystania z własnej seksualności, staje się digiseksualizm. Już teraz określany jest mianem nowej orientacji, która polega na zaspokajaniu popędu seksualnego przez kontakt z odpowiednio przysposobionymi do tego robotami. Jeżeli w erotyce wszystko sprowadza się do przyjemności, to dlaczego mielibyśmy przeciwdziałać tego rodzaju trendom?
Dyskusja między zwolennikami tradycji i rewolucji może mieć zapewne wiele wątków, kluczowa wydaje się jednak kwestia preferowanego modelu rodziny bądź dowolnych związków partnerskich.
Model tradycyjny jest logicznym dopełnieniem chrześcijańskiego rozumienia natury człowieka i jego seksualności – to trwała miłość stwarza przestrzeń, w której człowiek najpełniej może realizować swoje powołanie do życia w wolności. Natomiast zwolennicy „nowoczesności", do których trzeba zaliczyć także twórców „Standardów" WHO, epatują przesłaniem, iż seksualność stanowi autonomiczny element ludzkiej natury, a sprawą podstawową jest to, aby prawidłowo rozpoznać/zdefiniować własne skłonności i odpowiednio do tego kształtować relacje z innymi, osiągając maksimum satysfakcji. Oczywista jest zatem akceptacja pluralizmu związków partnerskich, którym powinny przysługiwać takie same prawa. Stąd też głównym zadaniem edukacji seksualnej jest wychowanie w duchu tolerancji i akceptacji dla różnorodności seksualnej, bowiem w przeszłości dominował jeden model, a inność była skrywana lub zwalczana. Działanie na rzecz zmiany tego stanu rzeczy staje się swoistą misją; aby tę misję skutecznie realizować, edukację należy rozpocząć właściwie od urodzenia.
W ujęciu tradycyjnym jest oczywiście miejsce na akceptację faktu, że pewna część ludzkiej populacji posiada inne skłonności, a takie zjawiska, jak homoseksualizm czy transseksualizm – choć stosunkowo rzadkie – zawsze były i są obecne. Wielkim złem jest także to, że mniejszości seksualne były w przeszłości – a zdarza się to i współcześnie – obiektem wykluczenia czy wręcz prześladowań. Jednak mimo to wychowanie do tolerancji nie jest podstawowym celem edukacji seksualnej, ale elementem ogólnej kultury, która w stosunku do każdej odmienności powinna uczyć życzliwości, empatii i szacunku. Wychowanie seksualne powinno mieć natomiast inne wielkie cele: budzenie zdolności do miłości, przygotowanie do budowania trwałej, opartej na miłości wspólnoty, która jest potencjalnie otwarta na przyjęcie potomstwa.
Czy możliwe jest wskazanie jakiegoś argumentu, który definitywnie rozstrzygałby spór na korzyść jednej z rozważanych tu koncepcji? Wydaje się to trudne, bo u podstaw obu leży przekonanie o wolności – to człowiek ma prawo wybrać, którą drogą podąży i jaki przyjmie model zagospodarowania własnej wolności. Jednak alternatywa rysuje się dość wyraźnie: z jednej strony mamy koncepcję sprowadzającą się do hedonizmu, z drugiej otwierającą człowieka na jakiś rodzaj „wyższego dobra"; z jednej skrajny indywidualizm („kultura singli"), z drugiej powołanie do tworzenia wspólnoty opartej na wzajemnym obdarowywaniu.
Jeżeli w samej wolności nie znajdziemy rozstrzygającego argumentu na rzecz dokonania właściwego wyboru, to w historii naszej cywilizacji pojawiają się pewne wskazówki, dokąd mogą prowadzić ścieżki wytyczone przez każdą z tych propozycji. Zachodnioeuropejska kultura w przeważającej części swoich dziejów oparta na chrześcijaństwie – pomimo istnienia ciemnych kart w jej historii, a także patologii dotykającej nieraz instytucji rodziny – daje wciąż żywą rękojmię tego, że proponowana przez nią aksjologia stwarza przyjazną przestrzeń dla rozwoju ludzkiej wolności. Modernistyczna koncepcja seksualnego wyzwolenia może się wydawać ponętną obietnicą poszerzenia ludzkiej wolności. W istocie jest jednak jakimś rodzajem społecznego eksperymentu, którego faktyczne skutki trudno przewidzieć.
Aleksander Bobko, profesor filozofii, Uniwersytet Rzeszowski, UPJP2, senator RP 2015–2019