Pewna stacja radiowa, której lubią słuchać moje dzieci, od początku grudnia nadawała wyłącznie muzykę związaną ze świętami Bożego Narodzenia. Zmieniła repertuar dokładnie w pierwszy dzień świąt. Tak jakby skończyły się one właśnie w momencie, w którym tak naprawdę się zaczęły. Podobnie z wielu sklepów zdążyły zniknąć już wszystkie świąteczne ozdoby, które zalegały na ich wystawach mniej więcej od połowy listopada.
Gdyby urządzić plebiscyt na to, które z dziesięciu przykazań świat ma dziś w największym poważaniu, to choć walka byłaby zacięta, zwycięzca mógłby być zupełnie nieoczywisty. Umiejętność świętowania, jak każda sprawność ducha i organizmu, niećwiczona zanika. To pozornie najłatwiejsze z całej dziesiątki, trzecie przykazanie, każące celebrować święte dni i święte okresy w roku – nie wiadomo, jak się w ogóle do niego zabrać. Wszystkie pozostałe może i sprawiają problemy natury praktycznej, ale to jedno stawia opór już na poziomie samego znaczenia.
Czytaj więcej
To, co w naszym życiu najbardziej „fizyczne”, akt płodzenia, jest bezpośrednio połączone ze sferą metafizyki. Bo czy naprawdę sądzą państwo, że ścisła korelacja religijności z wielodzietnością wynika z tego, że wierzącym różnych wyznań „zabrania się” stosowania antykoncepcji?
Bo żeby zrozumieć, na czym polega świętowanie, prawdziwy odpoczynek, trzeba by zacząć od tego, że jest on całkowitym przeciwieństwem tego, co zwykło się nazywać rozrywką. Odpoczynek ma się do rozrywki mniej więcej tak samo jak leniwe bujanie się w hamaku do przejazdu rollercoasterem. Obserwowanie lotu spadającego liścia, wsłuchiwanie się w senne brzęczenie pszczół do migających plam krajobrazu, zawrotów głowy i histerycznych wrzasków dookoła. Świętowanie – i na tym polega szwindel, którego padło ofiarą – nie ma nic wspólnego z rozproszeniem uwagi. Przeciwnie – jest skupieniem, kontemplacją.