Na naszych oczach rodzi się nowa dyscyplina naukowa: archeologia lodowcowa. Akt narodzin miał miejsce w 1991 roku w Alpach na granicy – dosłownie – austriacko-włoskiej, gdy znaleziono tam zwłoki mężczyzny. Najpierw zajęła się nimi policja, dopiero potem archeolodzy, gdy okazało się, że Ötzi (takie imię nadano mu od nazwy przełęczy, na której skonał) żył około 5300 lat temu. Odkrycie to nie byłoby możliwe, gdyby nie globalny wzrost temperatur powodujący topnienie lodowców. Dzieje się to na całym świecie, ale zjawisko najlepiej udokumentowane jest w Europie.
Szwajcarscy glacjolodzy udowodnili, że pokrywa lodowa Alp skurczyła się w ciągu minionych 150 lat o połowę. Nic dziwnego, skoro w miesiącach letnich w ostatniej dekadzie w Alpach na wysokości 3000 metrów temperatura sięga w południe 25 stopni w skali Celsjusza. Spod lodowych jęzorów wypływają rwące potoki, zima nie potrafi już nadrabiać tych strat, lodowce kurczą się i chudną.
Archeologom w to graj. Im głośniej rozbrzmiewają jeremiady klimatologów, tym bardziej rosną szanse na odkrycia tam, gdzie dotychczas zapuszczali się jedynie narciarze ekstremalni i alpiniści. Kurczące się pole lodowe Umballkees w Alpach Austriackich odsłoniło skrzydło samolotu. Ratownicy górscy z Pragraten, zgodnie ze swym powołaniem, wydobyli to, co niegdyś uwięził lód i śnieg. Okazało się, że są to szczątki niemieckiej maszyny transportowej Junkers 52, która w 1941 roku rozbiła się podczas awaryjnego lądowania. Udało się wydobyć 80 procent samolotu – 4 tony żelastwa, między innymi śmigło, silnik, koła, a także osobiste rzeczy członków załogi – przybory toaletowe, sztućce, gazety, butelkę z alkoholem, a także zwłoki jednego człowieka. Wszystkie znaleziska trafią do muzeum stworzonego specjalnie dla nich. Jego kustoszem zostanie archeolog z Innsbrucka Harald Stadler. – Lodowce są jak skarbce. Otwiera je zaklęcie, na które nikt wcześniej nie wpadł – zmiana klimatu. Dlatego eksponatów w naszym muzeum będzie przybywać – uważa Stadler.
Rycerz z krainy lodu
W XVI wieku pewien bogaty rycerz wędrował wąską, trudną do przebycia przełęczą Theodul w Alpach Szwajcarskich. Nie dotarł do celu podróży, pośliznął się, postawił nieostrożnie stopę i runął w przepaść. Pogrzebał go lodowiec. Ale nie na zawsze, gdy po upływie pół tysiąclecia lodowiec zaczął topnieć, turyści znaleźli zwłoki, a przy nich ponad 200 monet, złote dukaty cesarza Karola V i Filipa II hiszpańskiego, szpadę z ozdobną rękojeścią, pistolet i srebrny amulet. Trudno będzie stwierdzić, skąd, dokąd i dlaczego wędrował ten człowiek, ale naukowcy, analizując jego DNA, dowiedzą się już wkrótce, czym się odżywiał w ciągu swojego życia, jakie choroby przebył, w jakim regionie pasły się zwierzęta, z których skór nosił ubranie.
Lodowiec Lendbreen w Norwegii intensywnie kurczy się od 2006 roku. Od tego czasu znajdowane są na nim różnego rodzaju starożytne przedmioty: skórzane obuwie, ozdobny kij pasterski, łuki, groty strzał do polowania na ptactwo i drobną zwierzynę (są tępo zakończone, aby nie dziurawić, nie niszczyć skóry, futra, piór) i renifery. Ale prawdziwy archeologiczny skarb wyłonił się z lodowca dwa lata temu – jest to koszula, a raczej tunika utkana z jagnięcej wełny. Dziś trudno ustalić, czy nosił ją mężczyzna czy kobieta, w każdym razie był to ktoś o wzroście około 176 cm. Metodą węgla radioaktywnego C14 ustalono jej wiek: utkano ją około 1715 lat temu.