Jakie tam amatorstwo. Czysta ustrojowa hipokryzja. Byliśmy pełną gębą zawodowcami, a sponsora mieliśmy najbogatszego i najsolidniejszego z możliwych. Sponsorowało nas przecież państwo. W klubie miałem 700 zł miesięcznego stypendium, w kadrze 2500. Tylko ja i Zbyszek Pietrzykowski dostawaliśmy z PZB, bo byliśmy najlepsi.
[wyimek]Jakie tam amatorstwo. Byliśmy pełną gębą zawodowcami. Zarabiałem więcej od ministra. Mieliśmy wszystko, czego dusza zapragnie, oprócz paszportów w kieszeni [/wyimek]
A przecież to nie wszystko. Miałem 4600 zł pensji w klubie i premie za wygrane walki.
[b]Ile płacono za zwycięstwo w ligowym pojedynku?[/b]
400 zł. Jeśli drużyna wygrywała mecz, to ten, który przegrał, otrzymywał na otarcie łez połowę tej sumy. Jeśli przegrywała, to nic.
[b]Wynika z tego, że w dobrym miesiącu wyciągał pan ponad 10 tysięcy złotych. Jaką to miało wartość w tamtych czasach?[/b]
Zarabiałem więcej od ministra. Średnia krajowa nie przekraczała dwóch tysięcy, dolar był po 100 zł, butelka wódki w Peweksie kosztowała 50 centów. A niezły samochód ponad 100 tysięcy złotych. W rok można było tyle uzbierać. A do tego, jak ktoś miał głowę na karku, można było jeszcze dorobić na wyjazdach. Takie przecież były czasy.
[b]Sport był tak ważny, że tyle wam było wolno?[/b]
Podczas igrzysk w Tokio (1964 r.) polskie miasta były puste.
W Warszawie stawały tramwaje i autobusy, gdy TVP pokazywała transmisje z Japonii. A przecież nie każdy miał telewizor. Siła sportu była ogromna, a sukcesów nie brakowało. Byliśmy pieszczochami systemu, mieliśmy wszystko, czego dusza zapragnie, oprócz paszportów w kieszeni.
[b]Nie wszyscy, panie Jurku, nie wszyscy byli pieszczochami. Byłem kiedyś u Mariana Kasprzyka w Bielsku-Białej. Małe mieszkano, rower w przedpokoju. To wszystko, czego się dorobił pański kolega, złoty medalista olimpijski z Tokio i brązowy z Rzymu.[/b]
Marianek nigdy nie walczył o swoje. Zawsze mówił, że do szczęścia wystarcza mu to, co ma. Taki po prostu był, cudowny człowiek. Inni tę jego dobroć wykorzystywali, prowokowali, a on był porywczy, więc trafił nawet do więzienia. Stamm do końca walczył o niego i Kasprzyk, gdy już swoje odsiedział, do Japonii jednak poleciał.
[b]Pamięta pan powitanie po igrzyskach w Tokio? To był niewyobrażalny sukces polskiego boksu. Ekipa Feliksa Stamma zdobyła siedem medali, a panu, Kasprzykowi i Józefowi Grudniowi zagrano tam polski hymn...[/b]
Ludzie czekali na nas w Warszawie kilka dni, bo powrót się przedłużał. Najpierw płynęliśmy do Nachodki statkiem z Jokohamy, później jechaliśmy pociągiem, a gdy już wreszcie wsiedliśmy do samolotu i po kilku godzinach mieliśmy wylądować w Moskwie, okazało się, że musimy lecieć do Irkucka. Syberia, 40 stopni mrozu, a my tylko w ortalionowych płaszczykach. No, ale gościli nas tam cudownie, zafundowali nawet przejażdżkę na reniferach.
[b]Jakie były nagrody za olimpijskie sukcesy?[/b]
Złoci medaliści z Tokio otrzymywali po 30 dolarów, srebrni po 20, a brązowi po 15. Tadek Walasek i Pietrzykowski odmówili przyjęcia należnych im sum i przekazali je na rozwój sportu w Polsce. Za złoty medal w Meksyku płacono już nieco więcej – 70 dolarów. Trener Stamm po Tokio dostał 12 tysięcy złotych, a po Meksyku 25 tysięcy. Mnie w Gwardii awansowano z porucznika na kapitana.
[b]Były jeszcze talony na samochody, towar luksusowy w tamtych czasach. Pan też je dostawał?[/b]
Za meksykańskie złoto odebrałem popielatego volkswagena 1200 standard. Podobny otrzymała Irena Szewińska. Nominalnie kosztował 140 tysięcy, a na czarnym rynku ćwierć miliona. Musieliśmy tylko poprosić o taką nagrodę pisemnie premiera Józefa Cyrankiewicza. Nazywaliśmy to koncertem życzeń. Jedni prosili o mieszkania, inni o samochody, jeszcze inni o rentę dla chorej matki.
[b]Jak wyglądały spotkania z przedstawicielami najwyższych władz?[/b]
Pamiętam takie spotkanie w Urzędzie Rady Ministrów po igrzyskach w Meksyku. Byli tam Władysław Gomułka i Cyrankiewicz, przymierzali sombrera. Gomułka, gdy mu mnie przedstawiono, wypalił bez ogródek: – Ale was, Kulej, w tym boksie pokiereszowano. Włodzimierz Reczek, przewodniczący PKOl i GKKFiT, szybko wyjaśnił pierwszemu sekretarzowi KC PZPR, że to wynik wypadku samochodowego, któremu uległem przed igrzyskami. Jechałem wtedy swoim starym mercedesem, nagle na drogę wyjechała dziewczynka na rowerze. Uciekłem na pobocze, wpadłem w poślizg, uderzyłem w drzewo. Setki kawałków rozbitej szyby utkwiły mi w twarzy.
[b]Cyrankiewicz ponoć bardziej od Gomułki interesował się sportem?[/b]
Czuł się jak ryba w wodzie w gronie sportowców, a szczególnie wśród przedstawicielek płci pięknej. To właśnie on inicjował wspomniane już koncerty życzeń. Każdy wtedy chwytał za pióro i o coś prosił.
[b]Niewiele brakowało, by do Meksyku pan jednak nie pojechał. Słynna awantura w Zakopanem zakończona bijatyką z góralami mogła wszystko przekreślić...[/b]
To nie była jedyna taka sytuacja. Kilka dni wcześniej mogłem zginąć od góralskiego noża. To było w Watrze, gdzie wraz z Lucjanem Trelą (bokser wagi ciężkiej – przyp. j.p.) wyskoczyliśmy wieczorem na piwko. Widać nie spodobaliśmy się góralom, bo jeden z nich ruszył w naszym kierunku z nożem w ręku. Wtedy też przydały się umiejętności wyniesione z ringu.
[b]A ta wojna na Krupówkach?[/b]
Wracaliśmy z dancingu, szliśmy Krupówkami w dół, do postoju taksówek, by dojechać do schroniska w Dolinie Kościeliskiej, a stamtąd dojść na Ornak, gdzie tego dnia spała grupa olimpijska. I wtedy banda miejscowych zaczęła szukać z nami zaczepki. Walka nie trwała długo, ale prawdziwe problemy się zaczęły, gdy pobiegłem za jednym z nich. Uciekał w kierunku pobliskiego komisariatu, wołając o pomoc.
[b]Co było dalej?[/b]
Milicjanci tłukli, czym popadnie. Mnie, porucznika milicji. Znokautowałem wtedy czterech funkcjonariuszy, jednemu wyrwałem pistolet i wycelowałem w kierunku tych, którzy katowali mnie przed komisariatem.
[b]I znów pomógł Feliks Stamm?[/b]
Był jak ojciec, stał murem za nami. Wtedy też mnie wybronił, a ja odwdzięczyłem się złotym medalem, jedynym dla polskiego boksu.
[b]Dlaczego nie przeszedł pan wtedy na zawodowstwo? Dwukrotny mistrz olimpijski, dwukrotny mistrz Europy, niezwykły wojownik, który nigdy, nawet na stojąco, nie był liczony. Nie miał pan propozycji, by uciec z kraju?[/b]
Była niejedna. Najpierw w Irlandii, później w Danii. „Zostaw tylko paszport” – mówili, ale ja nawet o tym nie pomyślałem. Nie mogli zrozumieć, że jestem rozkochany w Polsce, że jak zamknę oczy, to widzę nasze góry, morze, Mazury, bez których nie mogę żyć i mam tam teraz domek.
[b]Skończył pan studia, zagrał w kilku filmach, w tym w kultowym „Przepraszam, czy tu biją” Marka Piwowskiego, dziś komentuje pan w telewizji walki bokserskie. Chyba nie ma pan powodów do narzekań?[/b]
Jak sobie przypomnę moje dzieciństwo na biednym częstochowskim osiedlu „Ostatni grosz”, to nie chce mi się wierzyć, że tyle przeżyłem. Byłem wojennym dzieckiem, które się bawiło, rozbrajając niewybuchy. Pamiętam ojca, który wojnę spędził w lesie, i te nieliczne chwile, gdy przychodził do naszego małego domku z ogródkiem wraz z kolegami. Byli brudni, nieogoleni, z pistoletami za pasem, jak na westernie. Pili dużo bimbru i śpiewali, zawsze kogoś żegnali. Ja też widziałem śmierć na każdym kroku. Po wojnie ojciec zabrał mnie ze sobą na Ziemie Odzyskane, a siostra została w Częstochowie z matką. Pamiętam kochanki ojca, jeszcze teraz słyszę, jak mówiły: Herr Mieciu, Herr Mieciu! Kiedy wróciliśmy do Częstochowy do domu, ojciec ostatecznie nas zostawił i związał się z inną kobietą.
[b]Nie wszyscy mieli tyle szczęścia co pan, wielu z pańskich kolegów targnęło się po zakończeniu kariery na życie. Jeśli było tak dobrze, jak pan mówi, to dlaczego kończyło się tak tragicznie?[/b]
Tak czasami bywa, gdy po 20 latach życia pod kloszem dochodzi do zderzenia z realiami. A jak do tego nie ma się za co napić, medale zastawione w lombardzie, to zostawała tylko lina. Powiesili się dwukrotny medalista olimpijski Leszek Błażyński i Włodek Caruk, Janek Górny wyskoczył z pędzącego pociągu. Samobójstwo popełnili Stanisław Dzienis, Tadeusz Rozpierski, Zenon Milewski. Był w tym gronie też Jan Gałązka, jeden z największych talentów po wojnie. Ale na tej smutnej liście są nie tylko bokserzy, o tym też trzeba pamiętać. Na szczęście od czasu, gdy sportowcy mają dożywotnie stypendia za medale olimpijskie, o takich tragediach już się nie słyszy.
[b]Jak pan spędza wolny czas?[/b]
Najczęściej wraz ze swoją partnerką na Mazurach. Siadam sobie przed kominkiem z książką, czasem wskakuję do jeziora. Pływać kończę ostatniego dnia października. Wszyscy w okolicy o tym wiedzą.
[b]A kiedy pan zaczyna?[/b]
W swoje imieniny, Jerzego i Wojciecha, 23 kwietnia. Wtedy znów wskoczę do wody.