Inteligencja i pieniądze

I polski, i belgijski biznesmen chcą dla swoich dzieci tego samego: wysokiej pozycji w życiu. Ale polski biznesmen intuicyjnie wyczuwa, że kapitał finansowy nie daje u nas takiej władzy, jaką daje kapitał kulturowy.

Publikacja: 08.11.2013 00:01

Inteligencja i pieniądze

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Red

Gdyby zapytać – dajmy na to – polskiego i belgijskiego murarza (o ile są jeszcze tacy) o to, jaki jest idealny zawód dla ich dzieci, to pewnie ich wybór niespecjalnie by się różnił. Wskazaliby – jak można sądzić – jakąś serialową aktorkę albo znanego piłkarza. Jednak gdyby o to samo zapytać prosperujących biznesmenów, mogłyby się pojawić poważne rozbieżności. Belgijski biznesmen chciałby zapewne, aby jego syn lub córka byli jeszcze większymi biznesmenami, ale polski już niekoniecznie. Bardzo prawdopodobne bowiem, że wśród wymarzonych zawodów dla jego dzieci znaleźliby się: profesor, znany artysta, pisarz, wybitny reżyser, wzięty lekarz – słowem, inteligent pełną gębą.

Skarby duszy

Nie będzie odkrywcze stwierdzenie, że władza opiera się na pieniądzu. Jednak w takim kraju jak Polska, gdzie pieniądz od dawien dawna jest dobrem deficytowym, hierarchia społeczna została zbudowana w odmienny sposób. Nieco upraszczając, miejsce kapitału finansowego zajął u nas kapitał kulturowy. Innymi słowy, bogactwo (czy też raczej ubóstwo) materialne zostało zastąpione bogactwem duchowym ze wszystkimi tego konsekwencjami.

W Polsce pieniądz jest zarówno przedmiotem pożądania, jak i pogardy. Lecz im wyżej jest się w hierarchii społecznej, tym pogarda dla niego jest większa. Po prostu normy kulturowe obowiązujące wśród inteligenckich elit nakazują daleko idący dystans do kwestii materialnych.

Refleksja, że wakacje na Bali nie przynoszą powszechnego uznania – to moment, gdy rodzą się aspiracje

Współczesna inteligencja przypomina tu nieco swoich duchowych – a nierzadko i bezpośrednich – antenatów, szlachtę i ziemiaństwo z dawnej Rzeczypospolitej, którzy byli zdania, że zarabianie pieniędzy jest domeną pospólstwa. Inna sprawa, że protoplaści dzisiejszej inteligencji mogli sobie z przyczyn finansowych pozwolić na taką ocenę. Jednak i teraz przyjmuje się – i to dość powszechnie – że zarabianie to raczej zło konieczne, a prawdziwą pasję w gonitwie za pieniędzmi odkrywają w sobie zwykle jednostki mniej wyrafinowane.

W codziennym życiu objawia się to często niechęcią, z jaką przyjmuje się ostentacyjne manifestowanie bogactwa, uważane (skądinąd słusznie) za brak taktu i ogłady. Po prostu wielkie pieniądze to obciach. Jest w tym twierdzeniu wiele inteligenckich obaw przed utratą symbolicznej władzy na rzecz nienasyconego, brutalnego plebsu. I rzeczywiście, przebudowa hierarchii społecznej i związane z tym zagrożenia są dziś do pewnego stopnia realne.

Co to znaczy, że inteligencja w Polsce posiada władzę? Otóż nie chodzi tu o władzę w potocznym tego słowa rozumieniu, lecz o coś, co w socjologii określa się zwykle mianem pola władzy. Pole władzy zaś to w dużym uproszczeniu miejsce, w którym rozgrywają się najważniejsze konflikty definiujące linie podziałów politycznych i kulturowych oddziałujących potem na całe społeczeństwo. Jest to możliwe dzięki temu, że w polu władzy najważniejsze role odgrywają jednostki, które zdołały zgromadzić wysokie zasoby kapitału – nie tylko ekonomicznego, ale również społecznego i przede wszystkim kulturowego.

Inteligencja polska ma wszelkie atrybuty, aby znajdować się na uprzywilejowanym miejscu w polu władzy. Jest zwykle utytułowana, ma rozległe więzi towarzyskie wewnątrz własnej grupy (kapitał społeczny), jest również głównym twórcą i zarazem odbiorcą kultury i sztuki (kapitał kulturowy). Mówiąc inaczej, z łatwością porusza się w świecie całkowicie niepraktycznych, z pospolitego punktu widzenia, wartości. Jednak te wartości są bardzo trudno dostępne dla pozostałych klas społecznych. Kapitał ekonomiczny można pozyskać relatywnie łatwo każdemu, społeczny i kulturowy wymaga szczególnych warunków i ogromnej pracy, często wielu pokoleń.

Kapitał ekonomiczny można także łatwo stracić, jednak zasoby społeczne i kulturowe są do pewnego stopnia od niego niezależne i trudniej je odebrać. Aby być uznanym profesorem albo wybitnym pisarzem, nie trzeba przecież ogromnej willi z basenem czy samochodu z trzystukonnym silnikiem. Za to poważany biznesmen straci swój prestiż, jeśli będzie dojeżdżał na spotkania tramwajem i robił zakupy w sklepie spożywczym na rogu ulicy. To tłumaczyłoby, dlaczego inteligencja, pomimo niezbyt wysokiego statusu finansowego, odgrywa tak dużą rolę w polskim życiu społecznym.

Bezradność arywisty

Z punktu widzenia klas znajdujących się na niższej pozycji, gdzie pozyskanie kapitału kulturowego i społecznego jest całkowicie poza zasięgiem, zarabianie pieniędzy jest jedyną formą poprawienia swojego statusu. Dlatego najważniejszą cnotą jest tam praktyczność i kalkulacja. To jasne, że w rodzinie drobnomieszczańskiej, gdzie syn lub córka zdają na studia, wybór uczelni artystycznej byłby traktowany jako marnotrawstwo i głupota. Sugerowano by raczej coś, co w mniemaniu takiej rodziny jest bardziej dochodowe, np. marketing lub zarządzanie. Pasje osobiste czy ciekawość świata uważane są za fanaberie i zostają poświęcone na ołtarzu praktyczności. Podejście inteligenckie jest dokładnie odwrotne.

W rezultacie klasy niższe pomimo awansu materialnego wciąż się reprodukują. Chyba że na pewnym etapie nadejdzie refleksja, że nowy apartament i wakacje na Bali poza zawiścią we własnym środowisku nie przynoszą powszechnego uznania. To moment, w którym rodzą się aspiracje.

Oczywiście nie brakuje wśród ludzi biznesu osób o szerokich horyzontach, które umiejętnie poruszają się w kręgach intelektualnych, ale dotyczy to raczej dość wąskiej grupy najzamożniejszych, nierzadko wywodzących się z inteligencji lub też takich, którzy dzięki wysokim dochodom i pozycji zgromadzili już pewien kapitał kulturowy i społeczny. Wciąż jest ich jednak zbyt niewielu, aby mówić o nowej jakości czy o powstaniu zrębów burżuazji na wzór zachodni, takiej, która mogłaby skutecznie rywalizować z inteligencją.

W większości biznes to albo właściciele drobnych firm ciężko harujący od rana do wieczora, aby utrzymać się w interesie, albo lemingi – które nie są biznesmenami w dosłownym tego słowa znaczeniu, lecz raczej robotnikami wielkich korporacji. Jednak z punktu widzenia statusu materialnego lemingi dorównują lub nawet często przewyższają dochodami niejednego biznesmena. Są jednocześnie bardzo spragnieni uznania dla swoich osiągnięć i sukcesów. Chcieliby poczuć się wybitni, ale czy słyszał kto kiedykolwiek o wybitnym lemingu? Dlatego właśnie najmocniej odczuwają potrzebę awansu.

Kapitał ekonomiczny nie gwarantuje pozycji w społeczeństwie. Widać to najlepiej, gdy go nagle zabraknie. Zbankrutowany dorobkiewicz w ciągu jednego dnia staje się nikim, natomiast zbankrutowany inteligent nie stanie się automatycznie głupcem, bo posiada jeszcze kapitał kulturowy.

W powieści „Generacja P" Wiktora Pieliewina pojawia się scena, w której do głównego bohatera, zdeklasowanego inteligenta odnoszącego sukcesy w branży reklamowej, zgłasza się nowy klient z nietypowym zleceniem. To bogaty mafioso, protoplasta rosyjskiego oligarchy, który zdobył mnóstwo pieniędzy, ale sam już nie wie, po co. I prosi o to, aby wymyślić dla niego jakąś ideę.

Tu właśnie następuje spotkanie inteligenta ze światem pieniądza. I pojawia się możliwość wymiany kapitału ekonomicznego na kulturowy. Tak przynajmniej myśli bogaty mafioso. Podobnie jak on myśli także wielu spośród tych, którym awans materialny już nie wystarcza.

W odpowiedzi na to zapotrzebowanie pojawił się już cały rynek usług dla aspirujących i ich potomstwa. Wyrosło jak grzyby po deszczu mnóstwo pól golfowych, szkół jazdy konnej, sklepów ze sprzętem narciarskim czy do joggingu (sport to najłatwiejsza z przeszkód, którą trzeba pokonać w drodze do wyższych sfer). Filharmonie organizują specjalne koncerty dla  maluchów, a zajęcia z baletu czy nauki gry na fortepianie przeżywają oblężenie. Te ostatnie po to, aby aspirujący rodzice mieli nadzieję, że jeśli nie oni, to przynajmniej ich dzieci znajdą się znacznie wyżej w hierarchii.

Sęk w tym, że idei nie da się kupić. Nie wystarczy nauczyć się gry na fortepianie i śmigać na nartach w Dolomitach, żeby poczuć się częścią elitarnego klubu. Ideę można posiąść poprzez pracę intelektualną, lektury, rozwijanie pasji – najlepiej całkowicie niepraktycznych z materialnego punktu widzenia. Do tego potrzeba sporych pieniędzy lub wolnego czasu albo jednego i drugiego. Dorobkiewicz czasu nie ma, a wielkich pieniędzy jeszcze się nie dorobił.

Elektorat Stana T.

Aspirujący do inteligencji leming musi więc całkowicie odrzucić wszechwładzę pieniądza i związany z tym styl życia i stać się z punktu widzenia swoich drobnomieszczańskich przodków – nieudacznikiem. Dopiero wówczas ma szansę na rzeczywisty awans i niezłą polisę ubezpieczeniową na wypadek, gdyby nie powiodło mu się w finansach.

Niewielu jednak stać na takie poświęcenie i totalną rewolucję w postrzeganiu świata. Dlatego szkoły gry na fortepianie i sklepy ze sprzętem narciarskim mogą spać spokojnie, klientów im jeszcze na pewno długo nie zabraknie.

Dominująca pozycja inteligencji będzie niezagrożona tak długo, jak długo czynnik kulturowy będzie u nas znacząco przeważał nad czynnikiem majątkowym. Odwrotnie niż w większości rozwiniętych krajów Zachodu, gdzie kapitał finansowy często idzie w parze z kulturowym. Trudno się jednak temu dziwić, skoro tamtejsza burżuazja kształtowała się przez ponad dwa stulecia. To nierzadko wielopokoleniowe rody z bogatymi tradycjami. Władza burżuazji, także w wymiarze symbolicznym, jest więc niepodważalna.

Zachodnie środowiska intelektualne czują się często sfrustrowane, ich głos nie jest bowiem brany pod uwagę. Tony Blair, brytyjski premier z Nowej Partii Pracy, znany był z cotygodniowych spotkań z intelektualistami. Przyjmował ich z atencją, słuchał z zaciekawieniem ich postulatów i sugestii, po czym robił dokładnie coś odwrotnego. Opinia rekinów finansjery z londyńskiego City była dla niego znacznie cenniejsza. Czy podejmował rozsądne decyzje, to zupełnie inna sprawa. Ta historia wskazuje jednak, że w wielu zachodnich krajach nawet najbardziej uznany autorytet intelektualny nierzadko przegrywa, jeśli nie stoi za nim odpowiednio duży kapitał ekonomiczny.

Politycy w Polsce, nawet jeśli sami nie wywodzą się z inteligencji, nie mogą ignorować wychodzących stamtąd opinii. Intuicyjnie bowiem rozumieją, że ich pozycja w dużym stopniu zależy od tego, jak są postrzegani w polu władzy. Głosy zwykłych wyborców są oczywiście ważne, ale wyborcy także podlegają oddziaływaniu pola władzy, co przekłada się potem na ich wybór przy urnie. W przeciwnym razie pierwszym prezydentem Trzeciej RP byłby pewnie Stan Tymiński, a Samoobrona do dziś odgrywałaby ważną, jeśli nie dominującą, rolę w parlamencie.

Polaryzacja polskiej sceny politycznej jest w dużym stopniu odzwierciedleniem linii podziałów na szczycie hierarchii, gdzie dwa odłamy inteligencji – tradycyjna i liberalna – prowadzą między sobą walkę. Od wielu lat stroną wygrywającą jest nurt liberalny, co daje mu przywileje w gromadzeniu kapitału społecznego i kulturowego. Dzięki tym zasobom skuteczniej oddziałuje on na pozostałe grupy społeczne, przedstawiając swoich konkurentów z tradycyjnego odłamu jako ludzi „mniej kulturalnych" czy wręcz prymitywnych uzurpatorów.

Ta stygmatyzacja nie ma większego znaczenia dla klas najniżej położonych w hierarchii społecznej, ale licznej grupie aspirujących nie daje wyboru. W ich kalkulacji jedyną możliwością dalszego awansu staje się bowiem przyjmowanie punktu widzenia nurtu liberalnego jako swojego własnego. To na tym opiera się fenomen powszechności liberalnego światopoglądu wśród grupy „młodych, zamożnych i wykształconych" mieszkańców dużych miast.

W praktyce politycznej oznacza to, że w rywalizacji między dwiema dominującymi siłami: Platformą i PiS, Kaczyński – nawet jeśli miałby za sobą większe liczebne wsparcie wyborcze – nie będzie w stanie skutecznie wpływać na rzeczywistość w kraju.

Z odmienną sytuacją mamy do czynienia w większości krajów zachodnich, gdzie środowiska intelektualne są zwykle bardziej jednorodne ideowo, reprezentując dość szerokie spektrum poglądów lewicowych. Wynika to jednak z kontestowania dominującej pozycji społecznej, jaką przejęła tam burżuazja.

Jednym z nielicznych, choć znaczących, wyjątków historycznych był okres międzywojenny, gdy wskutek Wielkiego Kryzysu pozycja najbogatszych klas została zachwiana. To wtedy doszło do dramatycznej w skutkach rywalizacji między środowiskami intelektualnymi i drobnomieszczańskimi, których owocem – z jednej strony – był rosnący w siłę komunizm, a – z drugiej – nazizm.

Silniejszy dziś wśród polskiej inteligencji nurt liberalny również odwołuje się do ideologii zachodnich ruchów intelektualnych. Jednak jest to bardziej element imitacji podkreślającej związki tych środowisk z zachodnimi intelektualistami niż rezultat wspólnych doświadczeń historycznych.

„Mordo ty moja!"

Zachodnia burżuazja może abstrahować od sporów ideologicznych rozgrywających się w środowiskach intelektualnych, ponieważ jest klasą dominującą. W Polsce przeciwnie, rodzimy biznes ciągle jest przedmiotem politycznych rozgrywek. To na pewno jeden z wielu powodów słabości polskiej gospodarki.

Na razie nie ma dobrego rozwiązania tego problemu. Doświadczenia z lat 90., gdy nomenklaturowy kapitał w powiązaniu z dawnym aparatem PZPR podjął próbę emancypacji, skończyły się patologią na wielką skalę, której ostatecznym zwieńczeniem była afera Rywina. Postkomuniści narobili ogromnych szkód, blokując w ten sposób szansę na budowę silnego, niezależnego kapitału.

Po tamtych czasach jeszcze bardziej utrwaliło się niewypowiadane zwykle głośno poczucie, że rodzimy biznesmen to często oszust lub kombinator. Poczucie o tyle niesprawiedliwe, że jeśli już, dokładnie to samo można zarzucać i obcemu kapitałowi. Ale ten zręcznie umyka podobnym ocenom. Być może dlatego, że do pewnego stopnia zajął miejsce nieistniejącej polskiej burżuazji i stał się jednym z podmiotów pola władzy.

Rosnące znaczenie międzynarodowego kapitału w polskim życiu zachwiało już nieco inteligencką pogardą dla pieniądza. Tym bardziej że jest to pieniądz „światowy" w dosłownym i metaforycznym tego słowa znaczeniu. Nie chodzi tu rzecz jasna o przekupywanie inteligencji dolarami, ale o coraz powszechniejsze w tej grupie poczucie, że inteligencja, a przynajmniej jej część, staje się składową międzynarodowej elity.

To budzi opór tradycyjnego odłamu, dla którego taka postawa jest oznaką lekceważenia interesu narodowego. Na tym tle mogłoby dojść do sojuszu między prawicową inteligencją a rodzimym kapitałem, ale na większą skalę nic takiego nie ma miejsca. Przeszkodą jest wzajemna nieufność wzmocniona niekiedy antagonizmem kulturowym. Innymi słowy: dla części prawicy biznesmeni to często „oszuści" lub wręcz „zdrajcy", a dla wielu biznesmenów prawica to „oszołomy" i „ignoranci".

Silne konflikty na polu władzy sprawiają, że pieniądz coraz szybciej toruje sobie drogę na szczyty hierarchii w Polsce. Dzieje się tak za sprawą klasy menedżerskiej reprezentującej globalne korporacje. W przeciwieństwie do tradycyjnej burżuazji zawsze lojalnej wobec własnego państwa, biznesowi technokraci nie wykazują się trwałym przywiązaniem do instytucji, traktując je raczej jako kolejny punkt w karierze.

Taka egoistyczna postawa, gdzie cel uświęca środki, a celem są duże pieniądze, jest przeciwieństwem tradycyjnej postawy inteligenckiej, nakierowanej na dobro wspólne i wstrzemięźliwość. Jednak z punktu widzenia aspirującej klasy niższej okazuje się bardziej atrakcyjna, bo niewymagająca gromadzenia trudnego do zdobycia kapitału kulturowego. Coraz częściej leming zadowala się więc powierzchownymi atrubutami inteligencji, kalkulując, że znacznie wyższą pozycję zdoła osiągnąć dzięki kapitałowi ekonomicznemu. W ten sposób zasobność portfela zaczyna decydować o realnej pozycji w społeczeństwie, egoizm urasta do rangi cnoty, a wszelkie postawy prospołeczne stają się oznaką „frajerstwa" tych, co nie załapali się na kasę.

Czy to oznacza, że polski inteligent znajdzie się niebawem na granicy wymarcia? Chyba nie. Oznacza to raczej początek kolejnego gwałtownego konfliktu – tym razem między inteligencją a kapitałem ekonomicznym, trochę podobnego do tych, które od dawna są udziałem zachodnich środowisk intelektualnych.

Może się jednak okazać, że ubóstwo materialne po raz kolejny stanie się sojusznikiem inteligencji. Wystarczy bowiem silniejszy wstrząs w gospodarce, aby zgromadzone zasoby finansowe nagle wyparowały. I znowu pozycję społeczną wyznaczać będzie kapitał kulturowy, wyjątkowo odporny na kryzysy ekonomiczne.

Polski inteligent zapytany o wymarzoną przyszłość dla swoich dzieci nie wskaże więc raczej nigdy „pracownika wielkiej korporacji".

Autor jest publicystą. Był m.in. zastępcą redaktora naczelnego „Dziennika"

Gdyby zapytać – dajmy na to – polskiego i belgijskiego murarza (o ile są jeszcze tacy) o to, jaki jest idealny zawód dla ich dzieci, to pewnie ich wybór niespecjalnie by się różnił. Wskazaliby – jak można sądzić – jakąś serialową aktorkę albo znanego piłkarza. Jednak gdyby o to samo zapytać prosperujących biznesmenów, mogłyby się pojawić poważne rozbieżności. Belgijski biznesmen chciałby zapewne, aby jego syn lub córka byli jeszcze większymi biznesmenami, ale polski już niekoniecznie. Bardzo prawdopodobne bowiem, że wśród wymarzonych zawodów dla jego dzieci znaleźliby się: profesor, znany artysta, pisarz, wybitny reżyser, wzięty lekarz – słowem, inteligent pełną gębą.

Skarby duszy

Nie będzie odkrywcze stwierdzenie, że władza opiera się na pieniądzu. Jednak w takim kraju jak Polska, gdzie pieniądz od dawien dawna jest dobrem deficytowym, hierarchia społeczna została zbudowana w odmienny sposób. Nieco upraszczając, miejsce kapitału finansowego zajął u nas kapitał kulturowy. Innymi słowy, bogactwo (czy też raczej ubóstwo) materialne zostało zastąpione bogactwem duchowym ze wszystkimi tego konsekwencjami.

W Polsce pieniądz jest zarówno przedmiotem pożądania, jak i pogardy. Lecz im wyżej jest się w hierarchii społecznej, tym pogarda dla niego jest większa. Po prostu normy kulturowe obowiązujące wśród inteligenckich elit nakazują daleko idący dystans do kwestii materialnych.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów