Żeby się do tego zadania przygotować, ponownie obejrzałam cykl telewizyjny pt. „Dekalog Bartoszewskiego", w którym byłam jedną z rozmówczyń w kilku przeprowadzanych z nim wywiadach o podstawowych wartościach. Zauważyłam, jak często podkreślał, że był uczniem katolickiego Gimnazjum im. Stanisława Kostki w Warszawie. Tak jakby ten fakt określał jego tożsamość, a przynajmniej jej istotną część.

Nie bez powodu przypomniał mi się mój dziadek Jan Parandowski. Od 1972 roku Władysław Bartoszewski był sekretarzem Pen Clubu, a zarazem sekretarzem Parandowskiego, ówczesnego prezesa stowarzyszenia. Nigdy nie pominął żadnej okazji, żeby uczestniczyć w choćby najmniejszych uroczystościach poświęconych mojemu dziadkowi. Teraz uświadomiłam sobie, że łączy ich jeszcze jedno – mój dziadek też, mówiąc o sobie, podkreślał nazwę szkoły, w której się wykształcił. Był pisarzem, redaktorem, recenzentem, ale przede wszystkim absolwentem IV Gimnazjum Klasycznego im. Jana Długosza w rodzinnym Lwowie.

Obaj więc swoją tożsamość określali poprzez szkoły, z których się wywodzili, które zaszczepiły im wiedzę, formowały ich. Czy dzisiaj ktoś – choćby z mojego pokolenia – odczuwa swoją tożsamość w ten sposób? Czy powiem o sobie: jestem Polką, aktorką, pisarką, matką i absolwentką Liceum im. Józefa Poniatowskiego? Nie, nie przyszłoby mi to do głowy. Nie czuję się ukształtowana przez swoją szkołę.

A nowe pokolenie? Stosunkowo niedawno w telewizji zaczęto emitować nowy polski serial pt. „Szkoła". Każdy odcinek poświęcony jest jakiemuś szkolnemu problemowi. Jakiemu? Seks, narkotyki, tablety, tatuaże. W żadnym odcinku nie zaistniał problem wiedzy, po prostu jej zdobywania. Żaden uczeń nie zaczął się pasjonować jakimś przedmiotem. Szkoła to rodzaj poprawczaka z możliwością wyjścia na zewnątrz. Ilu dzisiejszych uczniów, dożywszy 84 lat, powie innym o sobie: „Jestem absolwentem..."?

Wracając do „Dekalogu Bartoszewskiego" – każdy z rozmówców miał mówić na temat ginącej wartości, takiej jak honor czy patriotyzm. Ja rozmawiałam na temat dialogu. Dziś po obejrzeniu całego cyklu zabrakło mi rozmowy na temat jeszcze jednej wartości – prawdy.

Po mojej książce „Kto ty jesteś" zmieniono treść dostępnej w internecie biografii Parandowskiego. Pierwszy raz zaistniała w niej pierwsza żona pisarza Aurelia Wylężyńska, tak skrywana w jego życiorysie. Żaden biograf nie odważył się napisać prawdy – bardzo więc jestem szczęśliwa, że pierwszy raz w historii literatury czytelnicy mogą poznać prawdziwe imię i nazwisko ojca Parandowskiego, a brzmi ono... Bartoszewski. Po długich badaniach udało mi się dociec prawdy i bez żadnych wątpliwości ustalić, że Jan Parandowski był nieślubnym synem ukraińskiego greckokatolickiego księdza, wybitnego teologa, Jana Bartoszewskiego. Kiedy dzięki pomocy badaczy z Instytutu Badań Literackich to ustaliłam, postanowiłam się dowiedzieć od prof. Bartoszewskiego, czy możliwe jest, że łączą nas jakieś więzy rodzinne. Profesor zdecydowanie zaprzeczył. Dziś wiem, że mój dziadek całkiem świadomie zataił nazwisko i osobę swojego ojca. Ale czy zataił ją też przed swoim sekretarzem? Czy powierzył mu tajemnicę i informację o zbieżności nazwisk? Tego nie dowiem się nigdy – w formacji takich ludzi jak Bartoszewski i Parandowski powierzenie tajemnicy to obszar świętości.

Mnie nikt nie zobowiązywał do tajemnicy, bo nikt mi jej nie powierzył, dlatego uznałam, że prawda o pisarzu tylko wzbogaca i nie podważa wartości jego twórczości. Myślę, że obaj – i profesor Bartoszewski, i mój dziadek – zataili jakieś wątki ze swojego życia. Dziś, po dwóch latach od wydania „Kto ty jesteś", mogę powiedzieć: ani ujawnienie żydowskiego pochodzenia mojej babki, ani istnienia pierwszej żony mojego dziadka, ani jego ojca – ukraińskiego księdza, nie zmniejszyło wartości literatury Jana Parandowskiego. To po prostu prawda. Jedna z podstawowych wartości.