Według aktu oskarżenia skierowanego przeciwko niej trzydziestolatka pomówiła mężczyznę i sfałszowała dowody przestępstwa. Sąd rejonowy w Malmö oświadczył, że aby móc wydać wyrok w sprawie trzydziestolatki (pochodzącej z Iraku), musi istnieć dowód na niewinność mężczyzny. Oskarżony nie miał jednak alibi. Stwierdził także, że nie można uznać ponad wszelką wątpliwość, że nie popełnił zbrodni. Dlatego kobieta została uniewinniona.
Mężczyzna nie dał jednak za wygraną i zwrócił się do sądu apelacyjnego. Ten uznał trzydziestolatkę za winną fałszywych zeznań i zniesławienia. Orzekł też, że nie ma dowodów, które by potwierdziły zarzuty, a także kobieta kierowała się żądzą odwetu za porzucenie, o czym świadczą maile. Tymczasem trzydziestolatka twierdziła, że ktoś inny używał jej telefonu komórkowego i włamał się do jej maila. Sąd jednak odrzucił te wyjaśnienia. Stwierdził także, że kobieta kłamała, mi.in., gdy pokazała policji swoją koszulkę ze śladami krwi, jak mówiła, pochodzącymi z jej organów rozrodczych, a także gdy oskarżała byłego partnera o przetrzymywanie jej siłą przez prawie dobę. Świadek wydarzenia zeznawał jednak, że kobieta przyszła dobrowolnie do mieszkania mężczyzny i opuściła je, zamówiwszy taksówkę.
Sąd podkreślił, że na śledztwo w sprawie wydano znaczne środki z pieniędzy podatników. Dodatkowo zostało skomplikowane z powodu mataczenia. Sąd skazał 30-latkę na półtora roku pozbawienia wolności i zadośćuczynienie mężczyźnie w postaci 80 tys. koron (ok. 31 tys zł.).
Opisany przypadek nie jest pierwszym, w którym kobieta zarzuca gwałt, który się potem okazuje nim nie być. Tak jak to się stało z 22-latką, która zeznała, że została napadnięta w toalecie w knajpie. Według aktu oskarżenia 22-latka spotkała mężczyznę w sztokholmskiej restauracji. Dzień później odwiedziła klinikę dla ofiar gwałtów, opowiadając, że jest jedną z nich. Jako winnego wskazała na Facebooku 25-latka. Ten przyznał się, że uprawiał z nią seks, ale na zasadzie dobrowolności. Jako dowód przedstawił dźwiękowe nagranie z wydarzenia. Intuicja mu podpowiedziała, by je uwiecznił. Dużo się bowiem mówi, że mężczyźni są oskarżani o gwałt, dlatego dla pewności postanowił udokumentować wydarzenie. Kiedy jednak kobietę skonfrontowano z nagraniem, ta podtrzymała swoją wersję o gwałcie.
Sąd rejonowy w Sztokholmie stwierdził jednak, że z nagrania wynika, że stosunek wydaje się dobrowolny i że dwie osoby mające ze sobą seks dużo żartują. Orzekł, że oskarżenie jest bezzasadne. Jednocześnie przyznał, że kobieta bezpośrednio po wydarzeniu myślała, że została zgwałcona, bo opowiadała o rzekomej przemocy z afektem. Dlatego nie ma dowodu, że zamierzała składać fałszywe zeznania przy pierwszym przesłuchaniu. Rok później, przy drugiej konfrontacji, musiała zdawać sobie sprawę z ryzyka, że nagranie mężczyzny nie potwierdza jej słów.