Zawieszenie zajęć - co MEN zaleca szkołom, rodzicom i uczniom
Polski system edukacyjny nie jest dziś przygotowany do nauki zdalnej. Poszczególne szkoły, nauczyciele – co jest godne uznania – podejmują „partyzanckie" działania, które mają pozwolić zachować ciągłość edukacyjną, jednak to nie rozwiązuje problemu systemowo, bo część dzieci podejmuje próbę nauki, a część – nie.
Dwutygodniowa przerwa w lekcjach nie jest jeszcze problemem, jednak już miesiąca czy dwóch nie da się odrobić w stacjonarnym trybie. Chyba że rząd podejmie śmiałą decyzję likwidowania zaległości w wakacje (przy założeniu, że zagrożenie epidemiologiczne minie), co z pewnością wywoła społeczne kontrowersje.
Dlatego należy podjąć pilne działania, aby alternatywny system kształcenia na czas epidemii szybko wprowadzić według jednolitych zasad w skali kraju, tak aby podstawa programowa mogła być realizowana w domu. Mamy dziś system „Librus", który służy m.in. do komunikacji szkoły z rodzicami. Nowe technologie, aplikacje i komunikatory wykorzystywane są niemal w każdym domu. Warto wykorzystać te zdobycze, wzorując się na krajach, w których system szkół zdalnych funkcjonuje na co dzień. W Australii ze względu na duże odległości jest on w niektórych miejscach powszechny (choć dziś tamtejszy rząd nie zdecydował się jeszcze na zamknięcie szkół). Lekcje prowadzone są za pomocą Skype'a czy przez radio. Czas prowadzenia lekcji, a nawet godziny przerwy obiadowej są regulowane, dzieci nie mają prac domowych, ale na końcu zdają specjalny egzamin w centrach edukacyjnych.
Warto szukać sprawdzonych rozwiązań i po nie sięgać. Decydując się na szybkie zamknięcie szkół, rząd Mateusza Morawieckiego podjął śmiałą decyzję, jednak dziś stał się jej zakładnikiem, co oznacza, że trudno się z niej wycofać, gdy utrzymuje się zagrożenie. Warto więc poszukiwać systemowo edukacyjnego planu B. Inaczej ta decyzja z czasem może obrócić się przeciwko rządowi.