Od dawna ulubioną rozrywką fiskusa jest dręczenie podatników. Dochodzi w tym do perfekcji, a jego pomysły są coraz bardziej absurdalne.
Przykład? Bardzo proszę. Domaga się od przedsiębiorców kupujących w internecie, by ci, jeśli chcą zaliczyć poniesiony wydatek do kosztów podatkowych ?(a wiadomo, że chcą, bo zależy im na obniżeniu podstawy opodatkowania i zapłaceniu niższego podatku), zdobyli podpis sprzedawcy! Jakim cudem? To akurat nie jest już kłopot fiskusa. Niech się martwi przedsiębiorca. Nieważne, że ma wszystkie dokumenty, które zakup potwierdzają i z których łatwo odczytać dane sprzedawcy, datę zakupu, opis towaru. Bez znaczenia jest też dowód zapłaty. Ma być podpis i już! A jak go nie ma, nie ma odliczenia wydatku.
Krótkowzroczność fiskusa zaskakuje po raz kolejny. Jego stanowisko nijak się ma do rzeczywistości gospodarczej: przy zakupach online nie ma jak zdobyć podpisu drugiej strony transakcji. Pół biedy, gdy przedsiębiorca kupuje coś w tym samym mieście, może jeszcze próbować umówić się ze sprzedawcą, by ten złożył wymagany podpis. Co jednak ma zrobić, gdy kupi coś na drugim końcu Polski albo za granicą?
Widać dla urzędników z Ministerstwa Finansów ważne są jedynie wpływy podatkowe. Zdolność logicznego myślenia jest im obca. Bo przecież gdyby pomyśleli, zauważyliby, że domagają się od przedsiębiorców niemożliwego. Zauważyliby też, że w systemie podatkowym istnieje wiele nowoczesnych rozwiązań, jak choćby system e-deklaracji. Ministerstwo Finansów zapowiada też, że w marcu przyszłego roku ruszy portal podatkowy, który pomoże podatnikom wypełnić zeznania podatkowe i obliczy za nich należną daninę. Jak się ma do tego, w dobie transakcji internetowych, domaganie się podpisu sprzedawcy na papierze?
Prawdą jest, że przepisy rozporządzenia o podatkowej księdze przychodów i rozchodów nie przystają do specyfiki transakcji internetowych. Wystarczy jednak je zmienić, by przedsiębiorcy przestali mieć problem. Panie ministrze! To się da łatwo zrobić. Wystarczy podpis pod stosownym rozporządzeniem. Pana podpis.