Obowiązujące przepisy, które regulują funkcjonowanie SN, to zlepek rozwiązań przyjmowanych i potem korygowanych na potrzeby chwili przez poprzednią ekipę rządzącą. Ich wspólnym mianownikiem było stopniowe zwiększanie wpływu polityków i władzy wykonawczej na Sąd Najwyższy, który od 2016 r. był niczym cierń w bucie „reformatorów” wymiaru sprawiedliwości spod znaku Zjednoczonej Prawicy.
Reformowanie Sądu Najwyższego. Jak poprzednia władza dyscyplinowała sędziów SN
Gdy najbardziej doświadczonych lub jak kto woli – najbardziej krnąbrnych sędziów SN nie udało się wysłać na przymusową emeryturę, bo pierwsza „naprawcza” ustawa okazała się nie do przełknięcia nawet dla prezydenta Andrzeja Dudy (zawetował ją tłumacząc m.in., że minister sprawiedliwości i zarazem prokurator generalny nie powinien mieć tak przeogromnego wpływu na SN), zaczęło się ich osłabianie poprzez napływ rzeszy neosędziów. A także przez takie majstrowanie w przepisach i regułach gry, by to neosędziowie zawsze byli górą.
Czytaj więcej
Sąd Najwyższy czeka rewolucja. Mniej izb, zmiana wyboru pierwszego prezesa czy okrojenie uprawnie...
Po to stworzono swoiste państwo w państwie, czyli mającą niespotykane kompetencje, dużą autonomię (w tym budżetową) i pięciu byłych prokuratorów w składzie Izbę Dyscyplinarną, pod naporem krytyki europejskich gremiów przekształconą w Izbę Odpowiedzialności Zawodowej.
Po to powołano Izbę Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, także złożoną wyłącznie z osób, które nominacje uzyskały w wadliwej procedurze, bo z udziałem upolitycznionej Krajowej Rady Sądownictwa.