Był 16 grudnia 2011 r. Sejm przyjął rządowy projekt tzw. ustawy okołobudżetowej, która zakładała zamrożenie waloryzacji wynagrodzeń sędziowskich. Oznaczało to wynagrodzenie niższe o kwotę od 344,93 zł (w wypadku początkującego sędziego sądu rejonowego) do 799,24 zł miesięcznie (w wypadku długoletniego sędziego Sądu Najwyższego). Autorem projektu było Ministerstwo Sprawiedliwości, kierowane wówczas przez Krzysztofa Kwiatkowskiego, obecnie senatora i członka KRS.
Trzy dni później, po błyskawicznej procedurze, poprawki do ustawy wniósł Senat. Zostały one rozpoznane 22 grudnia, a już 27 grudnia podpis na ustawie złożył prezydent Bronisław Komorowski. Cała procedura od III czytania w Sejmie, przez poprawki Senatu i podpis głowy państwa trwała łącznie 13 dni, w tym sześć dni roboczych.
Skąd tak radykalna decyzja łamiąca obowiązujące wówczas od kilku lat ustalenia dotyczące sposobu kształtowania wynagrodzeń sędziów w sposób obiektywny, według średniej krajowej? Oficjalnym powodem była troska o finanse publiczne i wysokość deficytu budżetowego w związku z trwającym wtedy światowym kryzysem ekonomicznym. Wersja ta była jednak mało wiarygodna. Cóż mogło znaczyć zaoszczędzenie kilkudziesięciu milionów złotych rocznie w stosunku do budżetu państwa?
Czytaj więcej
Jeżeli ustawa okołobudżetowa na 2023 r. zostanie uchwalona w kształcie przyjętym w projekcie, to...
Czerwone kartki dla Tuska
Tajemnicą poliszynela był fakt, że zamrożenie wynagrodzeń stanowiło reakcję wobec sędziów, którzy przeprowadzili zorganizowaną przez SSP „Iustitia” akcję protestacyjną wysyłania do premiera Donalda Tuska czerwonych kartek.