O wiośnie można by w nieskończoność. Tak jak w nieskończoność można by o równoległości zjawisk diametralnie różnych” – zaczyna jeden ze swoich wykładów założyciel samodzielnej Katedry Mniemanologii Stosowanej profesor docent doktor Jan Tadeusz Stanisławski. Jest to, dodajmy, kolejny wykład z cyklu „O wyższości świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia”. Kultowy, swego czasu, cykl nadawano w radiowej Trójce. Najpierw w „Ilustrowanym Tygodniku Rozrywkowym”, a później w „Powtórce z rozrywki”. Dziś rzecz jest już nieco zapomniana, choć podejrzewam, że wciąż znajdzie się duża grupa dawnych słuchaczy, którzy pamiętają te monologi pełne absurdalnych skojarzeń i zaskakujących żartów. I to mimo że cała ta historia sięga swoimi początkami wczesnych lat 70.
Czytaj więcej
Pytanie na dziś: kogo poparłby Bolesław Chrobry? PiS czy Platformę?
Nie udało się przekonać rodaków do jednego – wyższości świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia
Profesor docent doktor Jan Tadeusz Stanisławski miał na swoim koncie wiele sukcesów. We wspomnianym wyżej monologu wywiódł np., że mądrość niezbędnie potrzebuje głupoty. I że nieustannie jej ulega. Przy okazji zaś wmieszał w sprawę Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. „I znowu w zimnie, znoju, pną się ratownicy GOPR-u, naiwna ludzka szlachetność i poświęcenie, aby ratować zafajdaną ze strachu głupotę. I po co? Wydaje nam się, że czas, żeby postępować inaczej. Nie przeszkadzać głupocie. Niech lezie, niech spada, niech zamarza i ginie. Tym sposobem przez dobór naturalny zostanie więcej mądrych i dochód narodowy wzrośnie na głowę”. Sami państwo widzą, że przez pół wieku nic się nie zmieniło, a jakość dobrego żartu jest niezależna od epoki.
Idzie mi tylko o to, że z Bożym Narodzeniem się udało, ale z Wielkanocą jakoś nie idzie. No dobrze, był jeden „Jesus Christ Superstar”, ale, uczciwie mówiąc, to dzieło wybitne, choć raczej odległe od Ewangelii.
Wracając do sukcesów profesora mniemanologii, to bodaj największym jest przekonanie niemałej grupy ludzi, że poprawne jest sformułowanie „i to by było na tyle”, którym kończył swoje monologi. Do jednego nie udało się Stanisławskiemu przekonać rodaków: do wyższości świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia. Muszę przyznać, że pisząc powyższy tytuł, zrobiłem typowo freudowską pomyłkę. Bo przecież wyższość świąt Bożego Narodzenia nie ulega dziś najmniejszej wątpliwości. Jeśli mówimy „o równoległości zjawisk diametralnie różnych”, o której tak przekonująco wywodził Jan Tadeusz Stanisławski, to od wielu dekad jesteśmy świadkami, jak Wielkanoc nieustannie maleje, a Boże Narodzenie rośnie. Nie muszę chyba szczegółowo wyjaśniać dlaczego. Kevin się rodzi, przychodzą „Listy do M.” i inne „Holidaye”, a Santa Claus (dla niepoznaki zwany św. Mikołajem) szaleje po galeriach handlowych przy „Jingle Bells”. Wszyscy kupują prezenty i choinki oraz padają sobie w ramiona na tradycyjnych śledzikach. Boże Narodzenie utopione w świątecznym kiczu już dawno straciło swój religijny sens. Co jest o tyle zrozumiałe, że w krajach chrześcijańskich chrześcijanie są coraz częściej mniejszością. Dla wielu „Christmas” jest już tylko popkulturowym gadżetem, który pasuje do każdego obszaru kulturowego (choinki w centrach handlowych w krajach muzułmańskich to już codzienność). Inny prześmiewca, Witold Gombrowicz, nazwał taki proces upupieniem. Jakże trafnie.