Już chyba tylko sataniści. Oni jedni rozumieją wciąż, o co chodzi w tym symbolu. W tej ich niby drwinie, odwróceniu go do góry nogami, postawieniu na głowie, zawiera się cała jego treść. Faceci w czerni – czy wiedzą, dla kogo tak naprawdę pracują? Niby przekreślają, a w rzeczywistości podkreślają wiedzę krzyża. Jedno wielkie „upside down”, salto mortale tego świata. Jego struktur i hierarchii, brzmienia i znaczeń. Gdybym był bieglejszy w posługiwaniu się słowami, napisałbym ten felieton od tyłu, od dołu do góry, postawiłbym go na głowie. Bo chyba tylko z tej pozycji można spróbować rozumieć krzyż: upokorzenie Boga, zwycięstwo hańby, triumf samotnej ofiary nad zadającym jej śmierć tłumem.
Czytaj więcej
Zakochanym zawsze wydaje się, że odkryli nowy język. Dlatego pisanie, które nie ma nic wspólnego...
Nie mamy większego problemu w przyjęciu do wiadomości, że bogowie mogliby się stać ludźmi. Zostawali nimi wtedy (greccy herosi, rzymscy cesarze), zostają i dzisiaj (argentyńscy piłkarze, amerykańskie piosenkarki). Nieprzekraczalną dla wyobraźni granicą pozostawał natomiast fakt, że bóg (a zwłaszcza Bóg) mógłby zostać upokorzony. A tym bardziej – że sam chciałby tego upokorzenia. Traktował je jako największe ze swoich dzieł. Z miłością i zapamiętaniem twórcy rzeźbił we własnych ranach; z wrzasków skazującego Go na śmierć tłumu komponował hymn na swoją cześć. I że pozostałby w tym wszystkim Twórcą i Tworzywem – w swoim arcydziele dałby z siebie naprawdę wszystko. Tworzyłby je z prawdziwą pasją. Całkowitym oddaniem. Do ostatniej kropli krwi, do ostatniego tchnienia zmiażdżonych ciężarem ludzkiego ciała płuc Boga.
Dlaczego Maryja milczała pod krzyżem? Nie zawodziła, żeby nie zagłuszyć wcześniejszego, tego sprzed 33 lat śpiewu.
I od tamtej też pory próbuje nam się zmieścić w głowie, że tłum może nie mieć racji. Że ciężar kamieni spadających na ciało skazańca nie ma nic wspólnego z ciężarem jego win. A nawet więcej – od tamtej chwili w ludziach zrodziło się pragnienie bycia ofiarą. Samotnym wilkiem stającym naprzeciwko wrogich, warczących na niego hord. Od „Gwiezdnych wojen” po interwencyjne reportaże, od średniowiecznych legend po komiksy o superbohaterach – wierzymy jednostce, Samotnemu. Odruchowo stajemy po jego stronie. Błędny rycerz, opuszczony przez wszystkich wojownik z góry zostaje uznany za sprawiedliwego. Nie wiemy jeszcze, o co toczy się walka, ale całymi sobą chcemy przyznać rację „jemu”, nie „im”. To on, bezsilny, musi mieć słuszność po swojej stronie, nie uzbrojony w kamienie i miotacze laserów tłum. To się wtedy zaczęło, na Kalwarii. To jeden z odprysków tamtego przewrotu.