Pani kancelaria ma kilka biur w Niemczech. Czy tamtejsi przedsiębiorcy interesują się zatrudnieniem pracowników z Polski? Ile osób może wyjechać po 1 maja do pracy za naszą zachodnią granicę?
Katarzyna Dulewicz: Do naszej sieci kancelarii prawnych należy niemiecka CMS Hasche Sigle z biurami we Frankfurcie, Berlinie, Monachium, Stuttgarcie, Hamburgu i Kolonii, dlatego mamy sporą wiedzę o tym, jak reaguje rynek niemiecki na nadchodzące zmiany. Przewiduje się, że pracownicy napłyną głównie do branży budowlanej, ale będą też elektrycy, pielęgniarki, malarze czy dekarze. Niemieccy pracodawcy spodziewają się, że z całej Europy Środkowej i Wschodniej napłynie do nich po 1 maja około 100 tys. pracowników.
Na początku może być ich nawet więcej, gdyż ci, którzy do tej pory pracowali na czarno, będą mogli się zalegalizować po otwarciu niemieckiego rynku pracy. Największy ruch jest spodziewany w regionach mocnych ekonomicznie, takich jak Monachium, Hamburg czy Berlin. Nie przewiduje się dużego ożywienia na granicy polsko-niemieckiej, ponieważ te rejony nie są silne ekonomicznie, ale czas pokaże. Oprócz zawodów nisko płatnych, o których wspomniałam, niemieccy przedsiębiorcy oczekują też napływu osób z wykształceniem wyższym i kwalifikacjami, co pomoże im zlikwidować braki kadrowe. Niemiecki Instytut Badania Rynku Pracy przewiduje więc pozytywny wpływ otwarcia rynku na niemiecką gospodarkę.
Podobnego zdania jest fundacja Hans-Blockler, która zajmuje się obroną praw pracowników i związków zawodowych. Zdaniem Fundacji obawy Niemców o obniżki pensji czy też wzrost bezrobocia są nieuzasadnione. Negatywne zapatrywania na otwarcie rynku mają głównie pracownicy. Jedno z niemieckich badań opinii publicznej pokazało, że aż trzy czwarte obawia się utraty zatrudnienia w związku z otwarciem rynku. Zadziwiająco, utraty pracy obawia się aż co druga osoba wykonująca wysoko kwalifikowane zawody.