Pani minister podkreśla jeszcze głębokość reform. Z tym akurat trudno się zgodzić. Z pewnością sektor nauki został zreformowany tak, że tylko z wierzchu wygląda na konkurencyjny i nastawiony na kreowanie najlepszych. Od środka niekoniecznie, bo diabeł jak zwykle tkwi w głębokich szczegółach. A tych zmiany wprowadzone przez panią minister nie dotknęły. W efekcie w polskiej nauce premiowana jest przeciętność, na co nas nie stać.

O tym, kto jest najlepszy w polskiej nauce i kto dostanie granty w dużym stopniu decydują publikacje. Z tym, że o tym, gdzie warto publikować decyduje minister nauki ogłaszając wykaz czasopism i punktów za umieszczone w nich artykuły. Najnowszy pochodzi z 17 września 2012 r. I co z niego wynika? Za publikację w światowej sławy Nature można otrzymać 50 pkt, czyli o 10 więcej niż w poprzednim wykazie. Zaś za artykuł w Acta Biochemica Polonica – 15 pkt ( o 5 pkt mniej niż w poprzednim). Czy dzięki temu zróżnicowaniu promowani są ci ze światowej czołówki? Niekoniecznie.

Sukcesy polskich uczonych, którzy chcą być konkurować z tymi z zagranicy i pracują latami na jedną, ale bardzo ważną publikację niweczą cztery publikacje w polskim czasopiśmie. To tak jakby zdobycie medalu olimpijskiego rekompensowały cztery zwycięstwa w mistrzostwach polski. Tymczasem od takiego medalu zależy czy dany naukowiec dostanie grant z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju czy Narodowego Centrum Nauki. I pozostaje jeszcze najważniejsze pytanie, czy można w jednym miejscu, w prosty i szybki sposób sprawdzić kto, dlaczego i kiedy otrzymał grant. Niestety nie. W Polsce, która podobno bardzo dobrze sobie radzi w dziedzinie informatyki, nie ma centralnej bazy grantów. W efekcie część z prawie 20 mld zł jakie w sumie Polska przeznacza na naukę trafia w czarną dziurę albo w mury.