Jak naturalny i wskazany jest okres przejściowy przy przekazywaniu władzy prezydenckiej, tak samo wskazana byłaby cisza ustawodawcza przed wyborami parlamentarnymi. Z pożytkiem dla wyborów i dla budżetu.
To prawda, że kadencja parlamentu formalnie trwa do dnia poprzedzającego dzień zebrania się nowego Sejmu, co ma być zabezpieczeniem na wypadek pilnej potrzeby zwołania Izby. Nie zmienia to jednak faktu, że miesiące przedwyborcze są niedobrym okresem dla stanowienia prawa, zwłaszcza pociągającego za sobą skutki finansowe.
Okres przedwyborczy z natury rzeczy służy zdobywaniu elektoratu. Jeśli Andrzej Duda mówił o jakichś kosztownych projektach, to było wiadomo, że mogą być ewentualnie zrealizowane po wyborach parlamentarnych, pod warunkiem że przyszła większość sejmowa podzieli poglądy nowego prezydenta i oczywiście znajdą się na nie pieniądze.
Tymczasem obecna większość nie chce być gorsza. Oto pierwsze z brzegu najnowsze przykłady przedwyborczej kiełbasy. PSL złożyło projekt ustawy przewidujący zakazanie supermarketom niektórych praktyk, np. pobierania od dostawców produktów rolnych i spożywczych opłat za otwarcie nowej placówki czy usługi logistyczne. Chodzi o to, że wśród kwestii opłat półkowych zasadnicza jest ta, czy są one uzasadnione rzeczywistymi wydatkami sieci czy nie. Takich praktyk zabrania od dawna ustawa o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji. Nie znaczy to, że nie można jej poprawiać, ale czy wymachiwanie karami w stronę jednego z partnerów kontraktów służy biznesowi?
Kolejny przykład: Małgorzata Kidawa-Błońska, rzecznik rządu, zapowiedziała ekstrazwiększenie płacy minimalnej. Jej plusem jest to, że nie udaje: – Polska wygląda dobrze, ale Polacy tego nie czują, nie czują tego w swoim życiu codziennym i muszą to poczuć – powiedziała zapytana o plany przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi.