Bezpośrednią przyczyną protestów stały się dwie ustawy wprowadzające pojęcie „zagranicznego agenta” do prawa i nakazujące osobom i organizacjom uznanym za takie specjalną rejestrację, specjalne rozliczenia finansowe etc. Gruzini – jak i obywatele innych krajów – pewnie niezbyt lubią zagranicznych agentów. Ale tego rodzaju sztuczki prawne po raz pierwszy zastosował Kreml i efekty widać obecnie: zmiażdżone niezależne organizacje oraz media. W Gruzji zaczęto podejrzewać, że ich rząd idzie śladem Rosji, być może zachęcany przez Rosję, i chce osiągnąć to samo, co w Rosji.
Na nic się zdały najpierw gniewne okrzyki, a potem i tłumaczenia przywódców rządzącego Gruzińskiego Marzenia. Intencje władzy w końcu tak bardzo rozeszły się z nastrojami społecznymi, że w policjantów poleciały koktajle Mołotowa, a rozzłoszczony tłum szturmował parlament.
Czytaj więcej
Decyzje władz, które chcą wprowadzić prawo podobne do rosyjskiego, wywołały protesty i oddalają kraj od UE. Gospodarczo Tbilisi już orientuje się na Moskwę.
Gruziński rząd zebrał obecnie plon wszystkich swych działań podejmowanych od momentu rozpoczęcia rosyjskiego najazdu na Ukrainę. Dwuznaczna neutralność, na którą się powoływał, odmawiając dostaw broni Ukrainie, jednocześnie przymykając oko na szmugiel towarów wojskowych do Rosji, doprowadziła kraj do wrzenia. W przeciwieństwie do rządu Gruzini od pierwszej chwili wojny okazywali sympatię Ukrainie. Nie rozumieli, dlaczego władze zachowują się tak dziwnie. Gdy teraz do rosnącego zdenerwowania krętactwami gabinetu ministrów doszło podejrzenie, że chce on rządzić tak jak Kreml, odcinając ich od Unii Europejskiej – wyszli na ulice.
Rządy Gruzińskiego Marzenia zaczęły bowiem niszczyć marzenia Gruzinów, a za Kaukazem powtarza się to, co już raz widzieliśmy, ale nad Dnieprem – w 2014 r. Z jednej strony obóz władzy, który bardzo komfortowo czuje się w rosyjskich objęciach. Z drugiej – europejskie dążenia społeczeństwa. I w Kijowie, i w Tbilisi manifestujący szli pod flagami Unii. Tyle że dość powolna brukselska biurokracja nie była w stanie osiem lat temu wyciągnąć z tego żadnych wniosków i ulicami Kijowa popłynęła krew. Teraz przynajmniej Unia (ale i USA) jednoznacznie opowiada się po stronie demonstrantów, choć Bruksela mogłaby to robić ostrzej i bardziej zdecydowanie.