Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/blog/2009/10/07/jaroslaw-makowski-oplaca-sie-mowic-unii-nie/" "target=_blank]blog.rp.pl[/link]
Unia Europejska odetchnęła z ulgą. Ponad 67 proc. mieszkańców Zielonej Wyspy w powtórzonym referendum opowiedziało się za traktatem z Lizbony. 3 miliony irlandzkich wyborców zdecydowały nie tylko o losie traktatu, ale także o losie przeszło 500 mln osób zamieszkujących Wspólnotę. Irlandczycy zdecydowali o mojej i twojej, drogi czytelniku, przyszłości. Czy powinniśmy zatem ruszyć do pubu na guinnessa?
[srodtytul]Ostatnia deska ratunku[/srodtytul]
Za wcześnie na toasty. Decyzja Irlandczyków w żadnym razie nie jest wynikiem racjonalnej analizy sytuacji ani strategicznym wyborem mieszkańców wyspy. Jest owocem przypadkowego zbiegu okoliczności, który sprawił, że akurat tym razem zwolennicy integracji są górą. Co oznacza, że wcale tak być nie musiało.Przypomnijmy: rok temu Irlandia odrzuciła traktat. Zrobili to ci sami mieszkańcy kraju, który – mimo wszystko – swoją dzisiejszą pozycję i dobrobyt społeczny zawdzięcza Europie. Irlandzkie "nie" dla Lizbony z czerwca 2008 r. jest zrozumiałe, kiedy spojrzymy na nie przez pryzmat partykularnego interesu Irlandczyków. Mieszkańcy Zielonej Wyspy, mówiąc wtedy "nie" traktatowi, powiedzieli "nie" pozostałym Europejczykom, a więc i zamieszkującym ich kraj Polakom, dając do zrozumienia: "nie mamy już zamiaru – w obliczu zaglądającej nam w oczy recesji – dzielić się swoim dobrobytem z biedniejszymi członkami UE".
Historia jednak zatoczyła koło. Ten sam kryzys, który rok temu odepchnął "celtyckiego tygrysa" od Unii, dziś pcha Dublin w objęcia Brukseli. Irlandczycy na własnej skórze przekonali się, że izolacja i próba odcięcia się od UE nie tylko nie uchroni ich przed spowolnieniem gospodarczym i zapaścią finansową, utratą miejsc pracy czy wycofywaniem się inwestorów, ale wręcz przeciwnie: pogrąży ich kraj w jeszcze gorszej recesji.