Negocjacje unijnego budżetu weszły w rozgrywającą fazę. Na stole leży wiele propozycji reform dotyczących funkcjonowania Unii Europejskiej. Nie jest tajemnicą, że istotne zdanie w obu tych kwestiach ma Berlin. To między innymi dlatego potrzebujemy w Berlinie sprawnego, doskonale znającego się na polityce europejskiej ambasadora, który będzie się starał pozyskać poparcie niemieckich władz dla polskich propozycji. Niestety, od miesięcy na tym stanowisku mamy wakat, którego nie zastąpią ani urzędnicy, ani polscy posłowie, ani ministrowie i ich zastępcy bez względu na to, jak często kursują na trasie Warszawa
– Berlin i jak doskonałe mają kontakty wśród niemieckich partnerów.
Blokowane kandydatury
Dotychczasowy szef polskiej placówki kilka tygodni temu przeniósł się do Brukseli, by tam objąć stanowisko szefa polskiego Przedstawicielstwa przy UE. Rozmowy o jego następcy toczyły się od co najmniej kilkunastu miesięcy. W ich wyniku pojawiały się kolejne, wzajemnie blokowane kandydatury, sugerowane przez prezydenta, Kancelarię Premiera czy Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Wielokrotnie sprawa wydawała się przesądzona, żeby potem znowu zatrzymać się w miejscu. W efekcie w tym ważnym negocjacyjnie momencie na miejscu w Berlinie nie ma odpowiedniej osoby, która przypilnuje polskich interesów. I, co gorsza, jak można wywnioskować z atmosfery, nie widać szans na zmianę tej sytuacji przez następne miesiące.
Najważniejszy partner
Poza oczywistym faktem, że ambasador jest potrzebny, aby przedstawiać polskie stanowisko, przekonywać do polskich racji oraz poznawać plany goszczącego kraju, najwyższy rangą polski dyplomata w Niemczech jest także istotnym symbolem. Odpowiednia osoba na tym stanowisku stanowi bowiem potwierdzenie, że Berlin pozostaje najważniejszym partnerem, a relacje z nim są dla Polski priorytetowe. Niemcy mogą czuć się zawiedzeni, że nie mają z kim rozmawiać, oraz urażeni, że tak ważny partner nie potrafi zatroszczyć się o swoją reprezentację w ich kraju.
Dla polskiej strony brak takiej osoby jest co najmniej krępujący, żeby nie powiedzieć – zawstydzający. Już nie tylko dyplomaci na pytanie, kto i kiedy przyjdzie do Berlina, zakłopotani spuszczają wzrok. Także w polsko-niemieckim środowisku pozarządowym ciekawość, kto to będzie, oraz podniecenie związane ze spekulacjami dawno już ustąpiły irytacji i zdegustowaniu.