Los zetknął mnie z Mirosławem Dzielskim jeszcze w czasie karnawału „Solidarności". Obaj pełniliśmy funkcje rzeczników komitetów regionalnych – on w Małopolsce, ja w sąsiednim Świętokrzyskiem; zdarzały się więc liczne okazje, by zamienić choć parę słów, ale miałem przyjemność bliżej go poznać kilka lat później w trakcie półlegalnego sympozjum organizowanego w początkach maja 1985 r. w Częstochowie przez państwa Pruszyńskich z Krakowa pod hasłem „Ku cywilizacji miłości".
Nie pamiętam już tematyki tamtego spotkania, ale w żywej pamięci mam ciągle jeszcze „nocną Polaków rozmowę" z Mirosławem Dzielskim i Tadeuszem Syryjczykiem po dziennych obradach. Zamknęliśmy się wówczas w pokoju hotelowym dla pielgrzymów jasnogórskich po to, by przeanalizować spokojnie sytuację, a może coś wspólnie także postanowić. Alkoholu wówczas się w ogóle nie pijało – nie było go więc tam ze względu na miejsce.
Towarzystwa gospodarcze
Władza trochę już wówczas odpuszczała, może lepiej się to czuło w Krakowie niż w moich Kielcach, ale przyszłość nie rysowała się wówczas różowo – szczególnie dla takich jak my. Ferment umysłowy jednak nie ustawał. Dzielski i Syryjczyk tworzyli już wówczas Krakowskie Towarzystwo Gospodarcze, nie pamiętam co prawda, na jakim etapie organizacyjnym było ono wówczas, ale uderzała mnie prostota samego pomysłu.
Punktem wyjścia ich rozumowania była konstatacja, że „komuna" była totalnym zaprzeczeniem całego dotychczasowego europejskiego dorobku cywilizacyjnego, a jeśli tak, to trzeba uporządkować najpierw przedpole i zapytać, co jest w tym dorobku najistotniejsze. W Europie biją trzy źródła: Grecja to paradygmat prawdy i piękna, ale także prefiguracja Boga-człowieka, która ujrzy swą pełnię w chrześcijaństwie, zrodzonym na styku Grecji i Starego Testamentu. Trzecie źródło to Rzym z niezwykle subtelną kulturą prawną i rozwiniętą państwowością.
O ile dwa pierwsze wątki jawiły się niejako z siłą oczywistości i znajdowały zawsze swoich instytucjonalnych obrońców (uniwersytety i Kościół), o tyle Rzym w świadomości powszechnej w naszym i tak najweselszym baraku trudno było porównać nawet z ruinami Koloseum. Co to jest własność w rozumieniu prawa rzymskiego, rozumieli może jeszcze tylko chłopi, i to obywatelsko ukształtowani przed wojną, o zasadach municypium milczały zgodnie wszystkie podręczniki akademickie tamtego czasu, demokracja była marzeniem ściętej głowy.