W zachodniej Polsce, a także w wielkich i co bardziej zamożnych miastach dyskontów i supermarketów jest tak dużo, że mieszkańcy tych regionów mogą się czuć jak pączek w maśle. Przebierają w handlowej ofercie do woli, wybierając sklep, który jest najbliżej ich domu albo taki, który ma najlepsze promocje czy najświeższe produkty.

W diametralnie różnej sytuacji są mieszkańcy Polski wschodniej, gdzie sklepów o dużej powierzchni jest jak na lekarstwo, np. są powiaty, gdzie nie ma ani jednego dyskontu i na zakupy do sieciówki trzeba czasem jechać do sąsiedniego powiatu. W Nowym Sączu jeden supermarket przypada na 80 tys. mieszkańców, dla porównania – w Płocku na poniżej 3 tys.

Trudno jednak powiedzieć, że ktoś w tym zestawieniu jest bardziej wygrany, a ktoś inny – przegrany. Ceną za duże nasycenie danego miasta supermarketami czy dyskontami jest zwykle śmierć tradycyjnych ulic handlowych w centrum miasta czy upadek lokalnych biznesów. W przywołanym już Płocku główny deptak, kiedyś tętniący życiem, dziś świeci pustkami, choć miasto wyłożyło duże pieniądze na jego rewitalizację. Z kolei tam, gdzie brakuje tych większych placówek, można podejrzewać, że brakuje też silnej konkurencji, za co mieszkańcy mogą płacić wyższymi cenami nawet w przypadku podstawowych produktów.

Te dysproporcje utrzymują się od lat, co eksperci tłumaczą m.in. różnicami w sile nabywczej lokalnych społeczności. Im wyższe zarobki, tym silniejszy magnes dla większych sieci supermarketów i dyskontów, które potrzebują dużej skali, by zarobić. A dochody mieszkańców Polski wschodniej, co potwierdzają badania, wciąż są wyraźnie niższe niż mieszkańców Polski zachodniej.

Ciekawe, że sporo w tym wszystkim może zmienić koronawirus. Jak wskazuje ostatni raport firmy doradczej CBRE, pandemia może przynieść takie trendy, jak umocnienie się sprzedaży online i e-commerce, ale też wzrost zainteresowania tradycyjnymi, choć nieco zapomnianymi, miejscami handlowymi, takimi właśnie jak główne ulice miast, przestrzenie w parkach handlowych czy centrach typu convenience, czyli tzw. wygodnych zakupów. Inwestycje w tego typu miejsca (zarówno lokalnych władz, jak i samych sprzedawców) mogłyby z jednej strony zahamować degradację przestrzeni miejskiej, a z drugiej dać możliwość większego wyboru tam, gdzie dziś konkurencji brakuje.